index.htmlktotojest.htmlpremiery.htmldziurka.htmlichrelacje.htmltrupy.htmlhistorie.htmlludzie.htmlmiejsca.htmlprzedmioty.htmlmateria%C5%82.htmlprzypisy.html



Przypisy
Przypisy do tego, co najważniejsze




Centrum Świata przedstawia strony wewnętrzne




Przypisy z nowej strony




WARSZAWA - ŻYRARDÓW

mężczyzna może mieć jakieś czterdzieści trzy lata
jego starannie przystrzyżone włosy i równo ułożona
na bok grzywka świadczą o sporym przywiązaniu
do ładu i porządku

mężczyzna ma na sobie granatową marynarkę
z trzema pozłacanymi guzikami przy każdym
rękawie do tego niebieską koszulę i krawat w
kwieciste wzory

na nosie delikatne okulary na nogach brązowe
półbuty gdzieś na trasie warszawa żyrardów
pochłonięty lekturą pulsu biznesu jednostajnym
ruchem od góry do dołu

przez beżowe spodnie od garnituru zaprasowane
w staranną kantkę jednostajnym ruchem od góry
do dołu od góry do dołu od góry do dołu
głaszcze swojego penisa









PIN I ZIELONY

Mężczyzna (On: marynarka vistula len 799zł, t-shirt h&m
bawełna 39,90zł, spodnie cottonfield bawełna 289zł, klapki
springfield zamsz płótno 99zł) wyciąga rękę do Kobiety (Ona:
całość wzór sonia rykiel) kiedy stoją patrząc na wzgórze jak cicho
mówi on obserwując wiszące w porannym słońcu oliwki
zejdę do miasta po świeżą bagietkę i włoską mortadelę
kiedy jest w połowie wzgórza odwraca się do niej a ona zdaje sobie
sprawę że moment doładowania baterii w jego telefonie komórkowym
zaczyna graniczyć z koniecznością









WCZORAJSZY MAKIJAŻ

jeszcze wczoraj krążyły tu szklanki kieliszki
nazwiska tematy istotne dla branży
miejskie taksówki nie nadążały z dowożeniem
pachniały włosy kobiet palono papierosy

wczorajszy tusz do rzęs dziś skruszył się
i wpadł Ci do oka spokojnie już mam
już teraz spokojnie powoli bez pośpiechu
rozkładamy się na naszej kanapie









KRADZIONE SŁODYCZE
teraz to dla Ciebie

kiedy śpisz ostatni goście hotelowi wracają
z miasta do swoich pokojów a nocny stróż starszy już facet
głaszcze psa i wyrzuca niedopałek papierosa do basenu

kiedy śpisz ja słucham Twoich płyt Twój oddech zostawia mi
na języku małe kryształki cukru para zupełnie przeciętnych
naciągaczy mogłaby teraz wyciągnąć ode mnie ostatnie pieniądze

kiedy śpisz ja dopalam Twoje papierosy dopijam drinki czekam
aż się obudzisz i powiesz znowu mnie rozsznurowałeś









STARY TŁUSZCZ Z FRYTEK JEST PRAKTYCZNIE NIE DO ZMYCIA


dzisiaj moje palce obklejone starym tłuszczem
z frytek ślizgające się po kierownicy samochodu
po klamkach drzwi przyciskach wind
wymykające się dłoniom wyciąganym
na powitanie nie potrafiące
utrzymać przedmiotów codziennego użytku
nie potrafiące przedmiotów codziennego użytku
przestawić z kąta codziennego użytku w inny
użytku codziennego kąt i nawet w czasie
rutynowej kontroli nie radzące sobie
z koniecznością wydobycia dowodu
tożsamości (z braku innych tożsamości
dowodów) a już zupełnie niczego nie
utrzymujące ani niczego nie chcące przy sobie
utrzymać ani nie mogące niczego
trafnie uchwycić jedynie w Twoich coraz dłuższych
włosach skłonne są zostać na dłużej









PILNIE STRZEŻONE
dla Ciebie, Aniołku

Teraz jestem panem przedmiotów
talerza szklanki Twojego ulubionego kubka
do kawy soli pieprzu krzesła odsuwanego
od stołu teraz kiedy zmuszam je
do zachowania absolutnej ciszy
Teraz jestem panem naszego wynajmowanego mieszkania
przedpokoju łazienki kuchni i pokoju
wody w kranie powietrza między ścianami sufitem a podłogą
teraz kiedy zmuszam je do zachowania absolutnej ciszy
Teraz jestem panem mojego ciała
stóp zatrzymujących się przy Twoim łóżku
oddechu zatrzymującego się przy Twoim łóżku
dłoni przykrywających Cię kocem teraz kiedy zmuszam je
do zachowania absolutnej ciszy Twojego pilnie strzeżonego snu









PAPROCH

z paprochem przyłapanym w Twoim pępku
z rzęsą aż do obiadu wylegującą się
na Twoim policzku z suchym liściem z którym
biegłaś marszałkowską dziś kupujesz lustro
do swojego mieszkania









CZARNA SUKIENKA
dla Ciebie, przez Ciebie

jadę do Ciebie przez czarną sukienkę warszawy
pod którą już czuję Twoje ciało jadę do Ciebie
próbując zamknąć w jednym zdaniu nasz dzisiejszy
wspólny dzień jadę do Ciebie do herbaty z cytryną
w Twoich dłoniach jadę do Twojej skóry ciepłej
włóczki poplątanej w moich palcach nawiniętej
w moje płuca jadę do Ciebie żeby patrzeć jak
owinięta w ręcznik rozczesujesz mokre włosy









SŁONO SŁONO

czasami przygryzasz wargi czasami
poprawiasz włosy czasami patrzysz na mnie
spod opadającej grzywki

słono słono
słono mi w ustach od Twojego potu

pękają mi w dłoni porcelanowe filiżanki
okrążył mnie Twój zapach okleił
przyrosły do mnie Twoje palce

słono słono
słono w Twoich ustach od mojego potu

czasami zagryzasz wargi czasami
wyrywasz włosy czasami przeklinasz mnie
spod opadającej grzywki

słono słono
słodko mi w ustach od Twojego potu

pod paznkociami mi się zbierasz
w zębach chrzęścisz drapiesz w gardle

moje myśli wystrojone w Twoje sukienki
z wielkim wdziękiem palą Twoje papierosy









ZERWAŁO SIĘ

deszcz zerwał się z tak ogromną siłą
że wprawił koty w totalne osłupienie

zerwała się burza a Ty odchylasz głowę
i rozpuszczasz włosy na jednym z moich zdjęć

zerwał się wiatr żyletek i blizny błyskawic i oddech
zerwał się z płuc i tłucze głową o ściany

zerwałem się jeździłem nocą po mokrych ulicach
krążąc wokół miejsca w którym mieszkasz

mając nadzieję że śpisz dobrym snem









FITTED SHIRT
wiesz, że to dla Ciebie

kiedy się ocknąłem Ktoś bardzo
delikatnie dmuchał w moje ucho
choć może powinienem być bardziej
dokładny: ocknąłem się bo Ktoś bardzo
delikatnie dmuchał w moje ucho
staliśmy na przystanku czekając na coś
w stronę dworca centralnego
dochodząc do wniosku że koszule typu
fitted są w polsce trudno dostępne

no, chyba że się za nimi trochę połazi









BEZPAŃSKIE

kto tu wpuścił te wszystkie zwierzęta
żeby teraz biegały korytarzami schodami żeby
windami jeździły po wszystkich piętrach
żeby drzwi otwierały zamykały żeby drzwiami
trzaskały żeby sprawiały wrażenie w brzuchu
mocno zagubionych

w lekkiej sukience chodzisz sobie
po moich myślach nie ruszaj się
obrócę płytę na drugą stronę









STERTA STARYCH OPON
nawet nie wiesz, że to dla Ciebie

mam wrażenie że palimy resztki lata w tym stosie
starych opon całe popołudnie łaziłeś po suchym ogrodzie
a teraz ściskasz zimne kamienie w ciepłych pięściach

pakujemy letnie ubrania w kartonowe pudła
i znosimy do piwnicy robisz mi mnóstwo zdjęć
z których większość okaże się nieostra piękna

mam wrażenie że palimy resztki lata w tym stosie
starych opon całe popołudnie biegałaś po suchych liściach
a teraz Twoje dłonie wylegują się w moich pięściach

pakujemy letnie ubrania w kartonowe pudła
i znosimy do piwnicy robię Ci mnóstwo zdjęć
z których większość okaże się nieostra piękna









Fryzjer damsko-męski
Eryce Baduh - za "I Want You"




POBUDKA 5:30

Przepraszam; zerwałem się tak gwałtownie do dzwoniącego budzika,
że zdarłem z Ciebie kołdrę i odkryłem Twoje piersi.
Co się z Tobą stało po tych wszystkich latach, po tych wszystkich
tabletkach antykoncepcyjnych, po tym całym alkoholu, papierosach,
heroinie? Czy Ty kiedyś w ogóle zajdziesz w ciążę?

Przepraszam; zerwałem się tak gwałtownie do dzwoniącego budzika,
że zdarłem z Ciebie kołdrę i odkryłem Twoje piersi,
piersi starej kobiety; nie, nic nic; śpij już; już nawet kiedy śpisz
wyglądasz jak martwa.









ŚLINA

obudziła mnie potworna suchość w ustach
nie zauważyłam kiedy wróciłeś z pracy
suchość w gardle mnie obudziła w paznokciach
nie miałam już siły by rozwiesić pranie
i gnije teraz w pralce

obudziła mnie potworna suchość w ustach
suche pomarańcze na suchym drewnianym kredensie
obudził mnie twój suchy język suche dzieci położyłam spać wcześniej
już nie miałam wczoraj siły by rozwiesić pranie
i gnije teraz w pralce









ZBIEG Z OKOLICZNOŚCI

Dochodzi południe. Szorujesz szczotką moje palce poplamione atramentem.
Uwielbiam patrzeć jak dzień układa się warstwami w ciepłą stojącą wodę.
Dzisiaj nie idziemy do pracy. Dzisiaj jemy w wannie śniadanie.
Uwielbiam brać wodę w dłonie i patrzeć jak spływa po Twoich plecach.
Teraz będziemy się kochać, potem się pokłócimy i obrzucimy kurwami,
a potem będziemy się kochać. Uwielbiam patrzeć jak pijesz kawę.









WIELKA SOBOTA

sobota to jest coś w sobotę korytarz pachnie świeżą
pastą do podłogi a nasze białe koszule do kościoła
schną na balkonie w sobotę przed garażami
błyszczą mokre samochody a ja mogę
iść z psem aż za tory albo do samej elektrociepłowni
w sobotę gospodarze zabijają najlepsze kury
na niedzielny obiad a raz na dwa tygodnie tata
przyjeżdża po mnie
i odwozi z powrotem w niedzielę wieczorem









NIEDZIELA WIECZOREM

chyba nie po to kupiłeś samochód żeby teraz drżeć ze strachu o zawieszenie
na każdej dziurze żeby teraz trzy razy po zamknięciu sprawdzać czy aby
na pewno jest zamknięty chyba nie po to kończyłeś studia żeby teraz drżeć ze strachu o zestawienie miesięcznej sprzedaży chrupek kukurydzianych na Górnym Śląsku żeby teraz w niedzielny wieczór ślęczeć nad
jak-zwykle-na-wczoraj nadzwyczaj pilnym zestawieniem dynamiki wzrostu tego w porównaniu do tamtego ale oczywiście z uwzględnieniem czegoś jeszcze innego Jezu Twoja elastyczność na rynku pracy graniczy z prostytucją tak tak zaraz skończę prasować ostatnią koszulę i będziesz
mógł je sobie posegregować według dni tygodnia









OBÓZ KONSTERNACYJNY

mama od prawie godziny wpatruje się w okno
wbijając palec w policzek nie powiedziała ani słowa
kiedy przez roztargnienie przypaliłem czajnik pozostał mi
czerwony ślad
na dłoni odkąd przyprowadziła mnie za rękę ze szkoły









CHODŹ, KUPIŁEM DOBRY FILM

otwierasz wino i nastawiasz film i rozkładasz ekran do projektora
i zamykasz żaluzje i regulujesz temperaturę klimatyzatora
i opowiadasz cały swój dzień w pracy i o tym jak próbowali
cię naciągnąć na niepotrzebną wymianę klocków hamulcowych
i o tym że może w te wakacje warto by zobaczyć Bali czy Tajlandię

a ja sobie patrzę na ciebie a ja zajadam małe kulki mozzarelli
a ja zajadam zielone hiszpańskie oliwki a ja nie mogę przestać myśleć
o obrzydzeniu jakie mnie ogarnia na samą myśl o dziecku
z tobą a ja nie mogę sobie nawet wyobrazić tego wieczora
bez ciebie a ja cię proszę włącz wreszcie ten film









ZWIERZĘTA POTRAFIĄ BYĆ NIE DO WYTRZYMANIA

od samego rana łazi za mną pies
załatwiłem wszystko o co mnie prosiłaś
byłem wszędzie gdzie chciałaś żebym był
odbyłem zaplanowane spotkania i rozmowy
zapłaciłem zaległe rachunki faktury
odebrałem paczki przesyłki listowne
wypełniłem druki formularzy w stosownych urzędach
zrobiłem niezbędne zakupy
byłem wszędzie gdzie chciałaś żebym był
załatwiłem wszystko o co mnie prosiłaś
od samego rana łazi za mną pies









NIE JEM WSZYSTKIEGO, ŻEBY ZOSTAWIĆ SOBIE MIEJSCE NA DESER

I.
Dziś rządzimy całym hotelem. Kelnerzy biegają jak szaleni na każde nasze
zawołanie. W życiu nie widziałem takiej ilości wódki. Dzisiaj mamy wszystko,
co najlepsze. Będą nas zabawiać kabarety i zaśpiewa bardzo znana wokalistka.

II.
Trzeba poluzować jedwabne krawaty. Zawiesić marynarki na oparciach krzeseł.
Przeciskamy się przez tłum w stronę patio. Kobieta przede mną ma na sobie
sukienkę z odsłoniętymi plecami i spływającą po nich kroplę potu.

III.
Jest nas trzystu i jesteśmy najlepsi. Firma zapewnia nam firmowy samochód,
telefon komórkowy, laptopa i opiekę medyczną. W zeszłym roku wysłali całą
naszą dywizję na dwa tygodnie na Wyspy Kanaryjskie.

IV.
Część imprezy przeniosła się do pokojów. Część imprezy przeniosła się na parking.
Część imprezy przeniosła się na basen. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego ten kretyn
został nowym szefem dywizji, po prostu nie potrafię.

V.
Mam pod sobą cały Śląsk i Małopolskę. Trzydzieści sześć hurtowni, piętnastu przedstawicieli.
Zeszły kwartał zamknąłem najlepszym wynikiem dynamiki wzrostu sprzedaży.
Siedzę na schodach przed hotelem i zdaję sobie sprawę z wyjątkowo chłodnej nocy.









NIGDY TAK MOCNO NIE ŚCISKAŁAM W ZĘBACH PAPIEROSA

od kiedy tak długo spacerujesz z psem od kiedy
wychodzisz do sypialni żeby odebrać telefon
od kiedy jesteś w pracy tak bardzo zajęty że
nie możesz odpisać na głupiego esemesa od kiedy
leżysz obok bez ruchu udając że zasnąłeś









NIE NARAŻĘ DZIECKA NA TO, PRZEZ CO SAMA MUSIAŁAM PRZEJŚĆ

Kochanie proszę zrozum: nie możesz brać do szkoły tego iphone’a
no przecież to dla Twojego dobra no przecież wiesz jak dzieci potrafią być
zazdrosne zwłaszcza w gimnazjum








SĄSIAD Z TRZECIEGO PIĘTRA

pan Edward mieszka u nas na trzecim piętrze skąd ma doskonałe warunki
do codziennego obserwowania bieżących wydarzeń naszego podwórka
jak i okien sąsiadów z kamienicy naprzeciw

pan Edward ma dobry układ w naszym sklepie i dostaje sporą zniżkę
na towary z kończącym się okresem przydatności do spożycia dzięki czemu
może jakoś przeżyć z marnej emerytury

pan Edward mieszka na trzecim piętrze i wchodzenie po schodach
przychodzi mu z wielką trudnością kiedyś jak wychodziłem z domu
widziałem jak odpoczywał oparty o barierkę

pan Edward ma dobre serce i niezależnie od pogody dokarmia gołębie
które ojciec przegania bo srają na naszego nowiutkiego daewoo matiza
czego pan Edward nie może zrozumieć

pan Edward nie bywa odwiedzany przez najbliższą rodzinę ani przez
rodzinę nieco dalszą ani nawet przez znajomych ledwie pani z opieki
społecznej zajrzy do niego raz na miesiąc

ale co się dziwić – mówi mama – że nikt nie lubi starego pierdolonego
komucha









PRODUKT GŁĘBOKO MROŻONY

siedzimy w pokoju Jej ojca gdzie wszystko ma swoje
miejsce i uzasadnienie na przykład ta narzuta
na skórzanej kanapie leży dokładnie w tym miejscu
w którym pies wygryzł wielką dziurę a to wideo
z jednej strony podparte encyklopedią dla krzyżówkowicza
tak właśnie musi leżeć żeby w ogóle zadziałało siedzimy
w jasno określonym porządku rzeczy gdzie niczego lepiej
nie ruszać nawet do tego obrazka Jej ojciec przywiązuje
dużą wagę

siedzimy w Jej pokoju wynajętym w dobrym miejscu
Warszawy gdzie wszystko na razie jest takie ale już
niedługo bo za chwilę zadzwoni telefon za chwilę przyjdzie mail
wszystko ruszy złe się skończy i te przedmioty zmienią się
w przedmioty zupełnie inne i będzie ze szczęścia śpiewać
ze szczęściem śpiewać ale to za chwilę na razie siedzimy
w Jej wynajętym pokoju i umiejętnie lawirujemy między
przedmiotami żeby tylko nie trafić na temat tej rzeczy
która się właśnie kończy między nami

siedzę w moim domu gdzie wszystko chwilowo nie ma swojego
miejsca gdzie wszystko chwilowo chujowo na razie jest takie ale już
niedługo siedzę w moim domu gdzie ostatnio dużo czytam
są napisy na przedmiotach które mogą nam uratować życie:
przechowywać w suchym miejscu
w suchym i chłodnym miejscu w miejscu nie nasłonecznionym
z dala od zwierząt z dal od zwierząt dzieci dorosłych
z dala od światła świata w miejscu trudno dostępnym
się przechowywać







CHWILA NIEUWAGI

a Ty mieszkasz na dziewiątym piętrze i pod Twoją klatką
jak zwykle siedzi czterech kolesi którzy jak zwykle mają ze mną
problem

nie wiem jak długo zdołam się utrzymać w mojej pracy mój szef
to kretyn i najwyraźniej chce mnie zastąpić swoim kuzynem
również kretynem

miałem dla Ciebie ładną różę ale się połamała kiedy szarpałem się
z tymi kretynami spod Twojej klatki a w dodatku nawaliła winda
i dymałem do Ciebie na nogach

wiesz co? to wszystko nieważne już nawet nie myślę o kretynach
spod klatki ani o pracy ani o ojcu o którego potknąłem się rano
wychodząc po chleb i mleko

wiesz co? teraz chcę Cię rozebrać i patrzeć teraz chcę milczeć
i patrzeć teraz chcę nie myśleć i po prostu patrzeć teraz Ty
znowu masz jakiś problem

teraz Ty znowu masz jakieś pieprzone pretensje o pieprzone
drobnostki które nagle urastają do rangi pieprzonego POWAŻNEGO problemu
i teraz ja sam nie wiem kiedy

jak idiota uderzam Cię w twarz i kiedy stulasz wreszcie pysk i kiedy patrzę
na Ciebie przerażoną jestem naprawdę wkurwiony że uderzyłem pięścią
jak amator a nie otwartą dłonią








NIE MAM SZANS

nie mam szans jej ojciec ma hurtownię dywanów jej matka jeździ
subaru nie mam szans jej bracia studiują marketing na wyspach

nie mam szans w jej rodzinie nikt nie cierpiał na chorobę
psychiczną nikt nie tracił czasu na niepotrzebne

patrzenie na ściekający po szybie deszcz









W NASZYM DOMU

w naszym domu jest komplet mebli Kler
za jakość których pan Kler ręczy nam nazwiskiem

w naszym domu jest system dźwięku przestrzennego BOSE
z najnowszym amplitunerem i odtwarzaczem płyt Blue-ray

w naszym domu jest wanna z hydromasażem i prysznic
z dwunastoma strefami natrysku i wbudowanym radiem

w naszym domu odpoczywasz na szezlongu BoConcept i pilotem
regulujesz wysokość żaluzji a nie zauważyłeś że zafarbowałam włosy









KOCHANIE, ZLITUJ SIĘ, MASZ JUŻ 12 LAT

i czemu teraz tak na mnie patrzysz
ila razy mam Ci powtarzać teraz jesteś
głodna a mówiłam powiedz mu że chcesz
iść na obiad ile razy powtarzałam

teraz mi nie marudź mogłaś mu powiedzieć
że potrzebujesz kurtkę na zimę i nowe tenisówki
ile razy mam Ci powtarzać córeczko:
korzystaj z każdej chwili z tatusiem









WYMIERZYŁAM MOIMI KROKAMI

Wymierzyłam moimi krokami nasze mieszkanie;
odległość z kuchni do pokoju z pokoju do sypialni
z sypialni do łazienki długość i szerokość przedpokoju
salonu tarasu co do kroku bardzo starannie wymierzyłam.

Nawet sobie nie zdajesz sprawy
co czuję czekając na Ciebie całymi dniami
całymi popołudniami całymi wieczorami
z tym do znudzenia wiernym psem przy nodze.

Ile razy można przecierać te same półki
myć te same naczynia przestawiać przedmioty
z kąta w kąt i z powrotem ile no ile?

I to jest moje ciało? Ta sterta ciepłego mięsa
w której grzebiesz sobie paluchami?
I to jest moje życie? Ktoś wsiada do mojego
samochodu i każe się zawieźć pod wskazany adres?









GRANICA, NIC DO OCLENIA

Wdychałem powietrze oparty o maskę samochodu
kiedy obudziłaś się i powiedziałaś że masz tego wszystkiego
dosyć. Nikt nigdy nie patrzył na mnie w sposób w jaki
to robisz.

Całkiem pobieżnie przetrząśnięto nasze bagaże. Nikt
specjalnie nie porównywał naszych twarzy ze zdjęciami
w dowodach tożsamości.

Sposób w jaki odepchnęłaś przez sen moją rękę
zupełnie wyrwał mnie ze snu.









DŁUŻSZY CZAS

jeszcze tylko chwilę i nie będziemy
nie będziemy myśleć o niczym nie będziemy się
martwić o pieniądze o pracę moją
o pracę Twoją o Twój spóźniający się okres

nie będzie Cię denerwować moje palenie
nie będzie mnie denerwować Twoje odkładanie
noży do suszarki ostrzem do góry
nie będzie Cię denerwować moje picie
nie będzie mnie denerwować Twoje domykanie
po mnie szafek w kuchni
i szamponów w łazience

stoimy w korku od dłuższego czasu
bawisz się opuszczaniem i podnoszeniem
elektrycznej szyby ja skaczę po stacjach radiowych









ABONENT

Po porannej kawie myśli wreszcie szumią
w rytmie wiatraków komputerów.
Mam zwiększone konto pocztowe
i więcej darmowych minut w abonamencie.
Od czasu do czasu stukam palcami
w notes pełen nazwisk.
Ktoś próbuje się do mnie dodzwonić,
ale chwilowo nie mogę podejść do telefonu,
bo rozmawiam z innego aparatu.









NA SKWERZE STARSZY CZŁOWIEK

na skwerze starszy człowiek pali suche liście
ktoś do mnie zadzwonił i bardzo był uprzejmy
zostawiłem znaczną część myśli we wczorajszym filmie
dzień który mija zlewa się w melodię
rozdaję wizytówki, które za tydzień stracą ważność









O, POPATRZ, A TUTAJ JA Z KOLEGAMI

na łąkach za osiedlem idziemy w czterech
po obiedzie patrzeć na psa z wywalonymi na miękkim śniegu
na świat bebechami









OBUDZONA

obudzona na tylnym siedzeniu
w wyjątkowo późne popołudnie
między dachami kolejnego miasta
odgrzebuje się spod płaszcza
odgarnia kubki po kawie z podłogi
patrzy na ciężarówki wpadające w horyzont









OBUDZONY

wokół Twojego snu
cicho na palcach bardzo ostrożnie
ja poganin piszę
tak jak Cię dotykam









ROBAKI

dobrze powiedziane
dobrze odmienione
przez wszystkie przypadki
przez wszystkie wypadki
dobrze skądinąd znane
złe przeczucie

kamień podniesiony i odłożony
w zupełnie inne miejsce

wygniecione miejsce w wilgotnej trawie
i dobrze zorganizowane małe robaki









ZAPAŁKI ZWYKŁE

zapałki zwykłe
zwykłe zapałki zwykły dym
ze zwykłych papierosów zwykłego powietrza
zwykłych płuc zwykłego ciała

zdecydowanie za długi korytarz
ze zdecydowanie zbyt głośnymi krokami

zerwałem się w środku nocy
trzech obcych mężczyzn nad moim łóżkiem
bez słowa obserwowało mój sen









SOBOTA, ZAKUPY

znam to miasto na tyle dobrze by wiedzieć
których miejsc unikać:
Centrum Handlowe Arkadia
Centrum Handlowe Blue City
Złote Tarasy Galeria Mokotów

znam to miasto na tyle dobrze by wiedzieć
jak Ciebie unikać
w Centrum Handlowym Arkadia
w Centrum Handlowym Blue City
w Złotych Tarasach w Galerii Mokotów

znam Cię na tyle dobrze by wiedzieć
że ja w tej czapce z daszkiem w tych czarnych
okularach i z tym wysoko postawionym kołnierzem
jestem dla Ciebie
nie do rozpoznania

sobota, zakupy, byle znaleźć miejsce parkingowe
jak najkrótszą kolejkę do kasy
jak najlepsze miejsce w multipleksie









JAK DOBRZE ŻE NIE ZAPOMNIAŁEM ZABRAĆ LAPTOPA

w hotelu przy drodze krajowej numer
starannie reguluję temperaturę wody do kąpieli

to ważne by mimo wszystko w każdym miejscu
w każdym razie dbać o dietę i dobry sen

w każdym kolejnym miejscu przyzwyczaić się
do idealnie czystych luster i posadzek

do hotelowego zapachu i uśmiechów kelnerów i spojrzeń
miejscowych kiedy wychodzę do kiosku po gazetę

jeszcze przed snem poszukam Twoich zdjęć
we wszystkich możliwych internetowych wyszukiwarkach









GDZIEŚ MIĘDZY GODZINĄ TRZECIĄ A CZWARTĄ

gdzieś między godziną trzecią a czwartą
wpisując się w telefonie wpatrując się
w nic w noc się wsłuchując w pojedyncze
samochody w sobie się mając nie za dobrze
i starając się nie oddychać zbyt gwałtownie
nie poruszać głową z wbitym w środku
kolcem jeśli czegoś brakuje gdzieś między
godziną trzecią a czwartą to tej nagłej potrzeby
sprawdzenia czy jest Ci wygodnie i czy jesteś
dobrze przykryta kołdrą









NIEPOTRZEBNE SKREŚLIĆ

skoro jednak moje ciało
zaliczono w poczet ludzi

Zmyślonej Panience ślubuję
jutro rano się obudzić









Przypisy




PRZYPIS

W pewnym momencie wszystko zeszło
w głąb. Na zewnątrz – po staremu –

przyjeżdżały i odjeżdżały miejskie
autobusy. Ludzie przemieszczali się

tam i z powrotem. Trwała wymiana
towarów, prowadzono korespondencję,

utrzymywano stosunki. Następowały
po sobie dni tygodnia, zmieniały się

godziny, miesiące i pory roku.
Spadały deszcze i podnosiły się mgły.

Wszystko, co odtąd napiszesz, może
zostać wykorzystane przeciwko tobie.









TRAKTAT O ŚLIMAKACH


Po deszczu ślimaki wychodzą z trawy.
Można je zbierać z chodników garściami.

Mam już cały słoik ślimaków.
Jeszcze nie wiem, co z nimi zrobię.

Klatka schodowa pachnie obiadem
sąsiadów. Gramy kapslami w kolarzy.

Jeszcze tylko kilka dni do weekendu.
Idziemy na jabłka. Zazwyczaj gdzieś

idziemy. Gramy w coś. Coś zbieramy
i czymś się wymieniamy. Mamy

ulubione samochody i filmy. Mamy
tyle marzeń, ile mieszka na osiedlu

pięknych dziewczyn. Jeszcze tylko jeden
dzień do weekendu. Rozmawiamy.

Łapiemy traszki w starej rzece.
Palimy opony na dzikim wysypisku.

Zrzucamy się na krótkie czerwone caro.
Wracamy do domu późno, jak

najpóźniej. Jeszcze tylko kilka dni
do weekendu. Jeśli się nie pozbiera

ślimaków zaraz po deszczu,
ktoś je zawsze zadepcze.








. . . .

Sposób, w jaki czasem zaciskam w gniewie pięści,
doprawdy przypomina czasy, kiedy w pięściach
nosiłem rodzynki, żeby mieć co zajadać siedząc na trzepaku.
Dłonie robiły się czerwone z wysiłku, żeby nic nie zgubić.

Pięści były dobrym miejscem do przechowywania
Ważnych Rzeczy: krzemienia, kasztana, gumki do procy.

Sposób, w jaki czasem zaciskam pięści na Jej piersiach,
doprawdy przypomina czasy, kiedy w pięściach
nosiłem rodzynki, żeby mieć co zajadać siedząc na trzepaku.
Dłonie robią się czerwone z wysiłku, żeby nic nie zgubić.










PRZYPIS DO MIESIĄCA WRZEŚNIA

Łuski bruku nie przepuszczają roślin. Szaro.
Senność ogarnia klientów baru dworcowego.
Ciulawa pogoda. Dziewczyna sprzedająca portfele

nie ma dziś w sobie nic z wczorajszej uprzejmości;
Pochyla się nad krzyżówką w siwym powietrzu
ponabijanym ćwiekami cielsk ptaków.

Znów daje znać o sobie bolesna luka między
wydechem i wdechem. Włóczę się, patrzę.
Dorosły mężczyzna prosi mnie o drobne

i nie potrafię mu odmówić. Koty o wiele częściej
ocierają się o nogi, psy wyczekująco
patrzą w oczy. Ciulawy humor. Jestem u siebie,

w sobie. Pszczoły zupełnie przestały
być groźne; ociężale, z kompromitującą
lekkomyślnością podlatują do mojej dłoni.
Łatwo zabija się pszczoły we wrześniu.









PRZYPIS DO WŁAŚCIWEGO SPOSOBU ODPOCZYWANIA

Po ciężkim dniu dobrze jest wśliznąć się
w ciało żony. Po ciężkim dniu dobrze jest rozluźnić
mięśnie twarzy. Dobrze jest napić się piwa,
stać na balkonie i patrzeć na błyszczące
stacje benzynowe. Dobry odpoczynek
od uścisków dłoni, od ucisku w skroni.
Po ciężkim dniu pies będzie pił kałużę,
bezpańscy ludzie będą szli do pracy,
a samoloty zaczną opadać nad Balice.










PUNKT ZAPALNY

Co mieszka w lewej komorze serca,
chce zatruć mieszkańca komory prawej.

Lewa półkula mózgu prawą notorycznie
okłamuje, lewe płuco chce prawe zadusić,

lewa noga skopać nogę prawą do nieprzytomności.
Chwila nieuwagi wystarczy, by lewa ręka

boleśnie wykręciła prawą, by zęby zagryzły
bezbronny język. Zesłano mnie w sam środek

ciała. Przymuszam pułki samowolnych słów
do posłuchu, rozstawiam zasieki dwuwierszy.









PRZYPIS PIERWSZY

Podkreślić w tekście zdania, w których
występuje Michał Brożonowicz. Ustalić
podmiot.









JEAN-PAUL, PROBLEM Z FRYZURĄ

I.
Na lekcji polskiego Tomek Gruszczyk mówił o Sartrze, a cisza
między ławkami okazała się czymś od dawna przeczuwanym, o czym
lepiej było zapomnieć i nie myśleć.

Człowiek jest skazany na wolność, tylko on odpowiada za swoje
czyny, dokonanie wyboru jest odpowiedzialnością – zapisały
w zeszytach dziewczyny z ostatniej ławki, po czym powróciły
do lektury „60 fryzur Claudii”.


II.
Uzasadniam tezę, że człowiek jest istotą społeczną: około
godziny trzeciej lub czwartej społeczeństwo wraca z pracy do
domu. Mechanizm ten wykazuje niepokojącą analogię do jesiennych
migracji wędrownego ptactwa, przy czym
nie ma żadnych ciepłych krajów.

Nie ma żadnych ciepłych krajów.

III.
Wyspy ławek dryfowały z dala od siebie. Każdy miał
osobną ławkę.

IV.
Za tydzień studniówka, fryzur co najmniej sześćdziesiąt, nie ma
Boga, moralności ani żadnej instancji, która pomogłaby człowiekowi
w wyborze; Sartre nie ułatwił sprawy, kwestia przedziałku
pozostała nierozstrzygnięta.









NOWA KANAPKA Z KURCZAKIEM

Wprowadzenie nowej kanapki z kurczakiem
jest dobrym pretekstem do przyjścia i posiedzenia.

Kiedy siedzi się samemu nad kanapką z kurczakiem,
ludzie zaczynają rzucać spojrzenia, na co dobrze jest
kilkakrotnie popatrzeć na zegarek, czym daje się do zrozumienia,
że oczekuje się na czyjeś przyjście.

Warto obserwować ludzi w celu wytypowania najbliższej
sobie grupy społecznej, z którą będzie się można potem
identyfikować, kupując określone ubrania w jednym z butików
pasażu handlowego w supermarkecie zagranicznej sieci.

Lubię chodzić do sklepów i oglądać różne produkty.
Lubię sklepy, w których ekspedientki zagadują do mnie,
wypytując o moje oczekiwania wobec tego czy innego produktu.









PROSZĘ ZACHOWAĆ SZCZEGÓLNĄ OSTROŻNOŚĆ

Proszę uważać! Stwardniałe kąciki oczu czasami dostrzegają
tylko jednorazowy zestaw do grilla: plastikowe sztućce,
plastikowy talerzyk, miseczkę. Czasem ten obraz zbiega się
z widokiem małej torebki cukru o pojemności 25g
lub mieszadełka do kawy podawanej w styropianowym kubku.
Proszę uważać na chwile, kiedy przedmioty kończą się
i przestają być użyteczne. Proszę dokładnie zastanowić się,
czy ich całkowity brak szans na wymycie, wysuszenie
i ponowne użycie nie jest aby na pewno jedynie wrażeniem.
Proszę uważać, zwolnić i zjechać na lewy pas,
zręcznie wymijając wielorazową skarpetkę
sterczącą na męskiej nodze pod plastikowym workiem.









WIERSZ CODZIENNEGO UŻYTKU

Po raz kolejny znajduję dowód słuszności
mojej tezy o tym, że nie ma podstaw
do wyodrębniania poetów w osobną grupę społeczną:
mężczyzna niesie gorący bochenek chleba,
piekący go w dłonie,
co stanowi jaskrawy kontrast
z mętnym listopadem wokół.









WPROWADZENIE DO STRON WEWNĘTRZNYCH

Lepiej mówić.
Ludzie mówią dużo.
Mówić potrafi każdy.
Można nie powiedzieć wszystkiego,
nadrabiać miną, gestykulacją.

Co napisane, nie umie tego.









PRZYPIS DO RUBRYKI MIEJSCE ZAMIESZKANIA

Ten kamień uwierający mnie w piętę,
w oczy, w język, w mózg, w serce

to jest Polska. Nie wiem, kto to jest
Polak. To jest kamień.

Nie mam zamiaru tłumaczyć się
za mój kraj. Nie chcę, by mój kraj

tłumaczył się za mnie. Ktoś troszczy się
o mnie i o moje zdrowie. Przestrzega,

bym rzucił palenie, nie prowadził samochodu
po spożyciu alkoholu,

bym segregował śmieci,
kupował tylko najtaniej i tylko w,

bym używał prezerwatyw. To jest kamień.
To jest państwo za małe dla nas dwóch,

panie Brożonowicz. Pan wyjdzie
z ukrycia.










ŻER

Po cierpliwym wyczekaniu odpowiedniego momentu
mam teraz pewność że jesteś
dostatecznie zmęczona i pijana
by dokładnie obwąchać Twoje ubranie
by dokładnie obwąchać Twoje włosy
by zatrzymać czubkiem języka
ślinę spływającą Ci z kącika ust.









NISKO, CIERPLIWIE

nisko cierpliwie
z nosem przy ziemi
zbieram Twoje włosy z pościeli

przecieram powierzchnie
przewietrzam powietrze
przestawiam przedmioty
ze zlewu wygrzebuję z grzebienia









PERFUMOWANE KREMY

perfumowane kremy i ciężkie pudry
trawniki wymagające precyzyjnego przystrzyżenia
oszlifowane kawałki kolorowego szkła
ułożone zgodnie z kształtem i wielkością
w równych drewnianych przegródkach

nie poznajesz się na żadnym
z moich zdjęć

siedzimy
czekamy aż wyschną ci paznokcie









KONIEC WYPRZEDAŻY


Kinga odpoczywa w sąsiednim pokoju, co warto
odnotować, zanim odwiozę ją na dworzec.

Okres wyprzedaży nieuchronnie zbliża się
ku końcowi. Chwilowo potrafi mnie rozkleić
list od kierownika centrum handlowego
w pięknych słowach zapraszający mnie
na wyjątkową promocję.












Komunikacja Miejska
Komunikacja Miejska okiem pasażera




Centrum Świata przedstawia komunikację na wielu liniach






SMYCZ
                    Kobieta ma na imię Maria a mężczyzna Grzegorz. Mają po 23 lata. Leżą na krawędzi urwiska nad kamieniołomem. Powietrze jest niebieskie. – Bawiłeś się w dom, jak byłeś mały? – pyta kobieta. – No co ty – odpowiada mężczyzna. – Przyznaj się. Ja uwielbiałam się w to bawić. Robiłam placki z gliny i kompot z kałuży i karmiłam tym lalki. – I pewnie byłaś mamą? – Zawsze. A Ty pewnie tatą? – Nigdy. Dzieckiem. Biegałem i rozwalałam tą całą szopkę. Gdybyś się chciała ze mną pobawić, to bym Ci połamał wszystkie durne placki z gliny. I nic byś mi nie mogła zrobić.
                    Grzegorz ma 25 lat, zatrzymuje samochód na przystanku autobusowym i otwiera drzwi. – Chodź szybko – mówi – muszę Ci coś pokazać. Maria wsiada do środka. – Długo o tym wszystkim myślałem i już wiem. Teraz jest najlepszy moment, właśnie teraz. – O czym mówisz? – O tym – Grzegorz parkuje na chodniku przed kamienicą. Centrum średniej wielkości miasta gdzieś na południu Polski. Koniec lat 80-tych. Wysiadają. – Co to jest? – pyta Maria. – Dogadałem się z właścicielem, chce zamknąć zakład i wyjechać. Dał mi dobrą cenę. Muszę to tylko wyremontować i otworzymy tu kantor. Kantor, rozumiesz? Zaraz przy wylocie na Niemcy! Czysty zysk! – Zwariowałeś. – Zwariował ten, kto się teraz nie załapie. Ja nie mam zamiaru czekać. Kilka kursów po dżinsy i pieniądze będą. To nie jest problem, rozumiesz?
                    Rodzice Grzegorza siedzą nieruchomo przy stole. Wyglądają jakby pozowali do zdjęcia. Słychać tykanie zegara. Na środku wykrochmalonego białego obrusu dymi waza z rosołem. Pan Władek, ojciec Grzegorza, zaczyna śmiać się drwiąco pod nosem. – No i po co Ci to, Grzesiu? – odzywa się Matka. – Czy Ty zawsze musisz zepsuć wszystko, co masz? I to teraz, jak nie wiadomo co to będzie…
                    Pan Władek śmieje się coraz głośniej.
                    Grzegorz prostuje się na krześle.
                    – I po co te nerwy? – mówi Ojciec, nie przestając się śmiać. – Oszczędź sobie, będą Ci jeszcze potrzebne. – Przecież wy nawet ślubu nie macie – mówi Matka. Ojciec nagle poważnieje. – Jak zwykle robisz to, co chcesz. Rodzice się nie liczą. – Kiedy mam zaryzykować, jak nie teraz? – Zaryzykować? To nie jest ryzyko, tylko głupota i dziecinada. I Ty tego gorzko pożałujesz. – I bardzo dobrze! I może ktoś wreszcie w tej rodzinie coś sam osiągnie. Sam! Bez partii, kolegów i włażenia w dupę wszystkim naokoło! – Cisza! – Ojciec uderza ręką w stół. Rosół kołysze się w wazie. – Teraz będzie cisza przy tym stole albo wynocha.
                    Grzegorz milczy.
                    – Bierz łyżkę i jedz.
                    Grzegorz patrzy na ojca.
                    – No już.
                    Grzegorz powoli zanurza łyżkę w rosole i podnosi ją do ust.
                    Świt ma kolor brudnej waty. Grzegorz zrywa się. Maria leży odwrócona do niego plecami i płacze. – Co się stało? Kochanie? – Daj mi spokój – Maria nie odwraca się. – Dlaczego Ty płaczesz? – Bo się boję, Ty idioto. – Ale czego? – Ciebie. – Nie musisz się mnie bać. Nie bój się. – Grzesiek – Maria odwraca się – nie jedź. Proszę Cię, kochanie, nie jedź. – Skarbie, to tylko chwila. I wrócę. Obiecuję. – Ja nie wiem, jak ja sobie poradzę. – Tylko chwila, obiecuję.
                    Grzegorz całuje Marię po głowie. Kobieta wtula się w niego.
                    Powietrze błyszczy. Poranek. Grzegorz całuje Marię po głowie. – Muszę już jechać. Niedługo wrócę. Obiecuję.
                    Kobieta ma na imię Maria a mężczyzna Grzegorz. Mają po 23 lata. Leżą na łóżku. – A gdybyś we mnie został? – Nie zostałem. – Ale gdybyś został, to byś się cieszył czy nie? – Nie wiem, chyba tak. A Ty? – A ja czuję, że jak jesteś we mnie, to jesteś mój. A jak uciekasz, to nie wiem czyj Ty jesteś. – Zawsze będę Twój. – Jak we mnie zostaniesz, to będziesz zawsze mój.
                    Plac zabaw przy dziesięciopiętrowych blokach. Maria ma 25 lat. Wychodzi z klatki i idzie alejką między osiedlowymi drzewami. Jest wczesna wiosna. Przy ławce stoi Pan Marian, sąsiad. Na smyczy trzyma psa. – Szanowanie, pani Marysiu. – Dzień dobry. – Czuje pani? Wiosna! – Nie, nie czuję. – O proszę, piesek panią polubił. Pani pogłaszcze!
                    Maria przyśpiesza kroku, ale po chwili zatrzymuje się i przyklęka. – Co jest, pani Marysiu? – Nic, zmęczenie.
                    Szpitalne drzwi uderzają z hukiem o framugi. Mężczyzna ma 19 lat. Na chwilę przystaje. Dyszy. Rusza prawie biegiem przed siebie, potrącając ludzi. Szpitalny korytarz jest przepełniony. Mężczyzna wpada do jednej z sal, mija kilka łóżek i zatrzymuje się przy którymś z kolei. Na łóżku leży Maria, ma 19 lat. Jest blada. Mężczyzna prawie klęka na jej widok. – Pawełek – poznaje go – chodź tutaj. Mężczyzna całuje ją po dłoni. Maria patrzy na niego, chwyta jedną ręką za włosy i przyciąga blisko do swojej twarzy. Mężczyzna syczy z bólu. Maria mówi spokojnym, słodkim głosem – Pawełek, co Ty mi zrobiłeś? Co Ty zrobiłeś? – Maryś, uspokój się, to nic, kotku, to jeszcze nie koniec. – Pawełek, co Ty mi zrobiłeś? – Kochana, ja nie pozwolę, ja Ci to wszystko wynagrodzę. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. – Pawełek – Maria, nie puszczając głowy mężczyzny, kładzie drugą dłoń na jego policzku i powoli przesuwa, głaszcząc go po twarzy. – Pawełek, Ty naprawdę w to wierzysz? – mówi i stopniowo wbija paznokcie w policzek mężczyzny.
                    Maria wstaje i chwiejąc się na nogach rusza z powrotem w stronę klatki schodowej. – Pani Marysiu, ostrożnie – krzyczy sąsiad. Maria z całych sił pcha ciężkie metalowe drzwi i wchodzi do bloku.
                    Klucz nie chce się przekręcić w zamku. – Maria – mówi kobiecy głos gdzieś zza pleców. Maria odwraca się. Na schodach stoi starsza kobieta w czarnej chustce na głowie. – Co Ty tu robisz? Po coś tu przyszła? – Maria – mówi kobieta – córuś, kiedy Ty mu powiesz? – Masz tu nie przychodzić! Idź stąd i daj mi wreszcie spokój. – Maria, córeczko, Ty musisz mu powiedzieć, nie możesz tak żyć. – Ty nie słyszysz, co ja do Ciebie mówię? – A jak nie on, to co? Pójdziesz do następnego? Co Ty dziecko robisz? – Idź stąd i więcej tu nie wracaj! Zostaw mnie!
                    Zamek ustępuje. Drzwi otwierają się i Maria znika w mieszkaniu.
                    Patrzy przez wizjer. Kobieta w czarnej chustce stoi o krok od drzwi.
                    Tłuste światło krąży nad zielonymi maszynami. Wielka hala tętni jednostajnym ruchem. Kilkadziesiąt kobiet siedzi przy maszynach. Hałas. Maria rozmawia z jedną z kobiet. Pokazuje jej źle zszytą sukienkę. Kobieta próbuje się tłumaczyć. Maria wpada w szał, drze sukienkę na strzępy i rzuca na podłogę.
                    Park jest pełen dzieci. Biegają, zjeżdżają na zjeżdżalni, huśtają się na huśtawkach. Maria siedzi na ławce obok budki telefonicznej, patrzy na dzieci. Gdzieś za drzewami stoi matka Marii. Dziewczyna jej nie widzi. W budce dzwoni telefon. – To Ty? – pyta Maria. – Tak. Cześć. – odpowiada głos Grzegorza w słuchawce. – Kiedy wrócisz? – W sobotę. – Dlaczego? Miałeś wrócić w piątek! – Myślałem, że się ucieszysz, że dzwonię. – Powiedziałeś, że w piątek! – Tak, ale muszę jeszcze zostać, dobrze nam idzie. – Umawialiśmy się na piątek! – Kochanie, to tylko jeden dzień dłużej. – Umawialiśmy się czy nie? – Tak, ale to tylko jeden dzień. – To po co Ty się ze mną umawiasz? W ogóle o mnie nie myślisz! – Przestań. Muszę zostać. – Miałeś wrócić w piątek, to wróć! – Wrócę w sobotę. – Mam Cię dosyć! Jak Ty mi to możesz robić? Jak możesz mnie tak okłamywać! Co Ty sobie wyobrażasz? Miałeś wrócić w piątek, rozumiesz?!
                    Matka Marii w czarnej chustce na głowie obserwują ją zza drzew.
                    Kobieta ma na imię Maria a mężczyzna Grzegorz. Mają po 23 lata. Idą brzegiem rzeki. Grzegorz robi Marii zdjęcia radzieckim aparatem. – Jezu, jak Ty ślicznie wyglądasz – mówi. – Teraz tak mówisz. – Zawsze tak będę mówił. – A jak się odkochasz? – A po co mam się odkochiwać? Tak mi dobrze. – A jak obetnę włosy? – Nadal będziesz śliczna. – A jak będę stara i pomarszczona? – Będziesz śliczna. – A jak będę w ciąży i będę miała wielki brzuch i grube nogi i spuchnięte stopy? – A widzisz, o tym nie pomyślałem. No to wtedy chyba rzeczywiście będziesz obrzydliwa. – Ty draniu! – Maria rzuca się Grzegorzowi na szyję, śmieją się.
                    Kobieta ma na imię Maria a mężczyzna Grzegorz. Mają po 25 lat. Leżą na podłodze w przedpokoju, częściowo nakryci porozrzucanym wszędzie ubraniem. Przedpokój jest zagracony rzeczami Grzegorza z podróży: skórzane torby, niemieckie reklamówki z napisem BILLA wypełnione zakupami, torby z dżinsami i innymi zdobyczami. Piją koniak ze szklanek do herbaty. – Nie cierpię Cię – mówi Maria. – Jak możesz mi to robić? – Przecież nie robię tego dla siebie. – Czasami mam wrażenie, że właśnie dla siebie. – Myślałem, że nie chcesz spędzić reszty życia w tej swojej fabryce? – Jak sobie coś ubzdurasz, to nie możesz odpuścić, prawda? – Chyba po to są marzenia, żeby je realizować, co? – Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaka ja się czuję tutaj sama. W tym w dodatku nie naszym mieszkaniu. Pomyślałeś kiedyś o tym? – Pomyślałem. I właśnie dlatego to robię. Żeby nie siedzieć w nie swoim mieszkaniu. – To było nie do wytrzymania, Grzesiek. Nawet sobie nie wyobrażasz.
                    Lekarz przegląda kartę Marii. – Pani poroniła, pani Mario. – Minęło sześć lat, panie doktorze. Jakie to ma znaczenie? – Teraz ma. Będzie pani musiała teraz bardzo uważać. – Jestem w ciąży, prawda? – Tak, ale niech się pani nie martwi. – Nie martwię się. Umieram ze szczęścia.
                    Park i plac zabaw opanowały dzieci. Maria jest blada, prawie biegnie. – Dzień dobry, pani Mario – nie wiadomo skąd wychodzi sąsiad z psem, zastępując jej drogę. – Dzień dobry. – Czuje pani? Wiosna!
                    Maria zatrzymuje się. – Tak, czuję. – Maria schyla się i głaszcze psa. – Piękny ten pana piesek.
                    Gdzieś za drzewami przechodzi matka Marii w czarnej chustce na głowie.
                    Ciasna kawalerka pęka w szwach. Gra muzyka, ludzie palą papierosy i głośno rozmawiają. Na stole przywiezione przez Grzegorza jedzenie: szynki, kiełbasy, ananasy, banany, koniak. Grzegorz krąży między ludźmi, dolewa alkoholu. Jest już wyraźnie pijany. – Chodź na chwilę – mówi Maria i ciągnie go do kuchni. Zamyka drzwi i zostają sami. – Ty już chyba dosyć wypiłeś, co? Możesz przestać? – Daj spokój, nic mi nie jest. – Grzesiek, jesteś pijany, nie pij już. – Chyba żartujesz. – Przecież widzę. Kogo Ty próbujesz oszukać? – Jezus Maria, mówię Ci że nie jestem pijany. Czemu Ty mi zawsze musisz wszystko psuć? – Masz już nie pić. – Właśnie, że będę, a wiesz czemu? Bo piję za nasz kantor, rozumiesz? Za naszą przyszłość! Moją i Twoją. Ale Ciebie to oczywiście nie cieszy, tak? – Grzesiek, posłuchaj, nie pij już. Słyszysz? Grzesiek, ja Ciebie teraz potrzebuję. – No i masz mnie. Jestem. Umierałaś, jak wyjeżdżałem, to jestem, nigdzie nie wyjechałem. I chcę się cieszyć kantorem, rozumiesz? Mam prawo czy nie? – Grzesiek, ja jestem w ciąży. – Co? Teraz? – Ty się nie cieszysz? – Bo jest za wcześnie. Jak Ty to sobie wyobrażasz? Dziecko? Nie mamy pieniędzy na dziecko! – Przecież mówiłeś, że jak otworzymy kantor, to wszystko się ułoży? – Czy Ty oszalałaś? Ledwo otworzyliśmy! Czy Ty wiesz, jakie my mamy długi? Wiesz, ile trzeba będzie to spłacać? – Grzesiek, damy sobie radę, zobacz – Maria wyciąga z pawlacza duże kartonowe pudło. Otwiera. Całe jest pełne ubranek dla dzieci. – Widzisz? Ubranka już mamy. – Skąd Ty to masz? Skąd miałaś na to pieniądze? – To nie za pieniądze. To od znajomych, od dziewczyn w pracy, od ciotek, kuzynek, ja je zbieram od podstawówki, zobacz jakie ładne. – I tak chcesz ubierać nasze dziecko? W jakieś stare szmaty? A nasze plany niech spierdalają, tak? – Jakie nasze? Twoje, Grzesiek. Twoje plany. Wiecznie coś. Myślisz, że ja jestem głupia? Przecież Ty nie skończysz na tym kantorze! Zaraz wymyślisz coś nowego! A może już wymyśliłeś, co? – Tak! Wymyśliłem! I będę wymyślał! I co? Zabronisz mi? – Ty egoisto. Ty się w ogóle ze mną nie liczysz. – Jasne. A kto zapierdala, żebyś sobie mogła siedzieć na państwowej posadce, co? – Błagam Cię, tylko mi nie wmawiaj, że robisz to dla mnie, skończony egoisto. Nigdy nie będziesz miał dosyć, zawsze Ci mało. Taki właśnie jesteś. – I bardzo dobrze! I taki właśnie będę! I nic z tym nie zrobisz! – Grzegorz odpycha Marię i wychodzi. Maria siada na podłodze, obok rozrzuconych ubranek dla dziecka.
                    Huk maszyn. Hala produkcyjna błyszczy metalicznym światłem z setek świetlówek. Maria idzie alejką między stanowiskami pracy. Niesie stos papierów. Nagle zatrzymuje się i przyklęka. Kilka kobiet odrywa się od pracy i podbiega do niej. Huk maszyn.
                    Cisza. Pokój szpitalny. Kilka łóżek, kobiety śpią. Wchodzi Grzegorz. Zasłania Marii usta dłonią, Maria budzi się. Grzegorz zabiera ją na ręce, przykrywa szlafrokiem i po cichu wynosi z sali.
                    Stary mercedes bus zatrzymuje się na osiedlowym parkingu. Grzegorz bierze Marię na ręce i niesie w stronę klatki schodowej. Nagle zza drzew wychodzi kobieta w czarnej chustce na głowie, matka Marii. Dziewczyna poznaje ją, ale nic nie mówi. Grzegorz wymija kobietę i wchodzi do bloku.
                    Maria siedzi przy stole. Trzyma w dłoniach szklankę z herbatą. Do mieszkania wchodzi Grzegorz. – Zobacz, co mam dla Ciebie – mówi, pokazując Marii małego szczeniaka w kartonowym pudełku. – Zobacz jaki piękny!
                    Maria nic nie mówi. Grzegorz kładzie jej psa na kolanach. – Podoba Ci się? – Nie. – Zobacz, jaki ma śmieszny nosek. Widzisz? – Nie rób ze mnie idiotki. Oddaj mi moje dziecko. – Gdybym mógł, tak bym właśnie zrobił. – Muszę odzyskać moje dziecko, rozumiesz? – Rozumiem, zrobię wszystko, żeby tak było.
                    Maria wstaje gwałtownie, szczeniak spada na podłogę. – Tak? To przestań jeździć. – Kochanie, to nie takie proste. – Jak to nie? A co jest proste? To? Myślisz, że dasz mi psa i już? Już wszystko załatwione? Tak? – Chociaż popatrz, jaki jest śliczny! – Nie chcę! Nie rozumiesz? Zabieraj to z mojego domu! Już!
                    Maria kopie szczeniaka. Skowyt.
                    Kobieta ma na imię Maria. Ma 23 lata. Jest upalny dzień i tłum ludzi zalewa wesołe miasteczko. Maria przepycha się między nimi, nerwowo rozglądając się na wszystkie strony. Dyszy. Potrąca jakieś dziecko z watą cukrową, prawie przewraca się na butelce po piwie, biegnie dalej. Z tłumu ludzi nagle wychodzi uśmiechnięty Grzegorz. – Marysiu, tutaj! – woła do niej. Maria rzuca się na niego z wściekłością. – Gdzie Ty byłeś?! – Tutaj. Spotkałem kumpla ze szkoły. – Co Ty robisz?! Co Ty mi robisz?! Nie zostawiaj mnie tak! Nigdy więcej! Słyszysz? Nie wolno Ci!
                    Grzegorz przyciska głowę Marii do swojej piersi. Dziewczyna okłada go pięściami po plecach.
                    Drzwi klatki schodowej powoli otwierają się i błyskawicznie wypada z nich szczeniak. Dwa metry dalej zatrzymuje go smycz. Maria wychyla głowę z klatki i rozgląda się. Jest blada, przestraszona, ma potargane włosy. Ostrożnie wychodzi. Pies ciągnie ją na smyczy. Idzie niepewnym krokiem w stronę placu zabaw. Gdzieś za drzewami stoi kobieta w czarnej chustce na głowie, obserwuje Marię. Dziewczyna jej nie widzi. Idzie dalej, stawiając stopy jakby miała za chwilę upaść. Pies ciągnie ją na smyczy. – Dzień dobry, pani sąsiadko! – krzyczy sąsiad z psem i zachodzi jej drogę. – Jaki piękny pies, pani sąsiadko! Piękna kobieta i piękny pies! Pięknie!
                    Maria próbuje wyminąć sąsiada, ale jej szczeniak wpada w szał i próbuje rzucić się na psa sąsiada. – Jak się wabi? – pyta sąsiad. – Nie wiem – odpowiada kobieta. – Czarne podniebienie. Pani go pilnuje, zdziczały jest. Pewnie po rodzicach.
                    Maria odciąga psa i wymija sąsiada. – Jakby co, pani wie gdzie mieszkam! Proszę przyjść, zawsze pomogę!
                    Maria dopada do budki telefonicznej, w której dzwoni telefon. Odbiera. – Grzesiek, ja to sobie wszystko przemyślałam. Musimy być w tym wszystkim razem. Zwolnię się i będę pracować w kantorze, jeśli chcesz.
                    Pies wyrywa się na smyczy. Maria cały czas ogląda się za siebie, jakby czuła się obserwowana. – Jesteś pewna? – pyta głos Grzegorza w słuchawce. – Tak, jestem. Nie ma innego wyjścia. Zrobię to, tylko Ty już wróć. Wróć, Grzesiek. Ja Cię proszę.
                    Matka Marii przechodzi między drzewami.
                    Jest przedpołudnie. Maria wiąże smycz do znaku drogowego i wchodzi do przychodni. Jest niedbale ubrana, ma zniszczone włosy.
                    Lekarz patrzy jej prosto w oczy. – Proszę zrozumieć, że to już nie chodzi o dziecko. Tu chodzi o pani zdrowie. – Nic mi nie jest. – Niech pani na siebie spojrzy, pani Mario. – Czuję się dobrze, rozumie pan? – Pani nie wolno tego robić. Ja pani zabraniam. Pani nie może się tak narażać. Kolejna ciąża to dla Pani za duże ryzyko, słyszy mnie Pani? – Nie! Nie ma pan racji! Nie mogę się teraz poddać! – Pani nie wolno! – Nie! Pan się myli! Pan się myli! Co z pana za lekarz? Niech się Pan wynosi! – Maria wychodzi z gabinetu, trzaskając drzwiami. Odwiązuje smycz i zabiera psa na ręce. Przytula.
                    Siostra Grzegorza ma ponad 40 lat. Kładzie reklamówkę na stole, przy którym siedzi Maria, trzymająca psa na rękach. – Tu masz zupę pomidorową, naleśniki, konserwy, chleb i trochę białego sera. Potrzebujesz czegoś jeszcze? – Nie. – Słuchaj, a tak swoją drogą, to długo jeszcze zamierzasz tak żyć? Ty myślisz, że my nie wiemy, o co Ci chodzi? Myślisz, że nas oszukasz? – Kiedy on wróci? – Jak wróci. A Ty powinnaś się już dawno pozbierać. Jesteś beznadziejna. Jedyne co potrafisz, to na nim żerować. Wykorzystujesz mojego brata, rozumiesz? – Niech on już wróci. – Wróci jak będzie mógł wrócić. Bo się dla Ciebie poświęca. Bo zostawiłaś wszystko na jego głowie. A teraz jeszcze i mnie w to wciągasz. I powiem Ci jedno: robię to tylko dlatego, że Grześ mnie poprosił. Więc ostatni raz grzecznie pytam: czy pani jeszcze czegoś potrzebuje? – Tak, potrzebuję, żebyś się stąd wyniosła.
                    Pies wyrywa się na smyczy i ciągnie Marię za sobą. Kobieta ma na sobie rozciągnięte spodnie dresowe i brudną, potarganą bluzkę. Siada na ławce. Na placu zabaw biegają dzieci. – Piesek! – krzyczy radośnie mały chłopiec i podchodzi do psa Marii. Zaczyna go głaskać. Maria bierze chłopca na ręce i kładzie na kolanach jak dziecko do karmienia. Mały zaczyna się wyrywać. Krzyczy. Maria przyciska go mocniej do siebie. Chłopiec wybucha płaczem. Nie może się uwolnić. Maria ściska go mocniej. – Co Ty robisz?! Zostaw moje dziecko! – młoda kobieta łapie Marię za włosy. – Zostaw go, wariatko!
                    Maria wypuszcza chłopca, jego matka natychmiast bierze go na ręce. Maria odwiązuje psa i ucieka. Za drzewami stoi jej matka i obserwuje.
                    Grzegorz zbiera swoje rzeczy i pakuje do skórzanej torby. Maria podchodzi do niego i obejmuje. Zaczynają się całować. – Co Ty robisz, nie mam czasu – mówi Grzegorz. Maria nie przestaje. – Nie teraz, znowu będą na mnie czekać, nie mogę. – Chodź, Grzesiek, chcę się kochać.
                    Grzegorz wyrywa się Marii. – Nie. Nie rozumiesz co to znaczy nie? – Dopiero co przyjechałeś i już wyjeżdżasz! – Bo muszę, przecież Ci to tłumaczyłem. – Ale ja nie chcę, żebyś jechał! – Muszę, Maryś, ja muszę, zrozum. – Nigdzie nie pojedziesz, nie w ten sposób! Masz się ze mną pieprzyć! I to już!
                    Maria wybucha płaczem. Grzegorz obejmuje ją i uspokaja. Zaczynają się całować, Maria rozpina mu spodnie, kochają się w ubraniach.
                    Maria wchodzi do gabinetu. To inny gabinet i inny lekarz. Młodszy od poprzedniego. – Niech pani siada. A czemu ja nie mam pani karty? – Dopiero co się przeprowadziliśmy, mieli mi przenieść kartę, musiała gdzieś zginąć. – Rozumiem. Pani Mario, ma pani dużo szczęścia. – Jestem w ciąży? – Na szczęście nie. – Ale kochaliśmy się… – O, gdyby to było takie proste… Nie zawsze się udaje. A w dzisiejszych czasach, to nawet coraz rzadziej się udaje. Więc nie ma się pani o co martwić…
                    Maria wychodzi z przychodni, odwiązuje smycz i zabiera psa na ręce. Pies wyrywa się, kobieta w ostatniej chwili łapie smycz. Pies ciągnie ją za sobą.
                    Powietrze jest żółte i poprzetykane czarnymi kikutami drzew. Pies jest duży i buszuje w liściach obok ławki. Maria siedzi na ławce i patrzy na budkę telefoniczną. – Pani sąsiadko – krzyczy nadchodzący sąsiad z psem. – A co tak pani sama tu siedzi? Można się przysiąść na słówko?
                    Maria zrywa się, zabiera psa na ręce i ucieka.
                    Maria trzyma psa na rękach, schowanego w płaszczu. – Tu nie można z psem – odzywa się kobieta przy kasie. Maria nie zwraca na nią uwagi, wchodzi do sklepu spożywczego. – Halo, przecież ja coś mówię do pani! – krzyczy sprzedawczyni. Ludzie patrzą na Marię.
                    Siostra Grzegorza stoi przed otwartymi drzwiami lodówki. – No tak, oczywiście znowu wszystko popsute, nie zjedzone. Ty chyba sobie żartujesz, jeśli myślisz, że będę wiecznie koło Ciebie latać. Już wystarczy, że Grzesiek się nabiera na te Twoje numery, ja nie zamierzam. Za dobrze Cię znam. No, masz, zjedz sobie za nie swoje pieniądze.
                    Pada deszcz. Maria opiera czoło o metalową skrzynkę aparatu telefonicznego. Jest zapłakana i roztrzęsiona. – Czemu nie wracasz, Grzesiek? – Nie mogę, nie teraz. – Ja dłużej tego nie wytrzymam. – Wytrzymaj jeszcze trochę. Spróbuj wreszcie zrozumieć, że to dla naszego dobra. – Jakiego naszego?! Ty egoisto!
                    Maria rzuca słuchawką i wychodzi z budki. Pies ciągnie ją na smyczy. Matka w czarnej chustce na głowie stoi za drzewem. Maria idzie coraz szybciej, prawie biegnie.
                    Maria zatrzymuje się. Po drugiej stronie ulicy jest ich kantor. Przechodzi przez ulicę i podchodzi bliżej. Zabiera obcego psa przywiązanego na smyczy przed kantorem i błyskawicznie odchodzi.
                    Ciągle pada. Maria jest przemoczona. Dwa psy ciągną ją za sobą. – Pani sąsiadko, może pani skorzysta? – woła sąsiad, pokazując parasol. – Po co takie piękne włoski mają moknąć?
                    Maria podchodzi do niego i chowa się pod parasolem. – Niech mnie pan odprowadzi do domu.
                    Maria otwiera drzwi swojego mieszkania i wchodzi do środka. Psy wbiegają do pokoju. Sąsiad przysuwa się do niej od tyłu i całuje w kark. Maria zamyka oczy. Mężczyzna kładzie jej ręce na piersiach. – Nie. Nie tutaj – mówi Maria. Zagania psy do kuchni i zamyka za nimi drzwi. Wraca do mężczyzny i zdejmuje bluzkę.
                    – Ciągle nic, pani Mario – mówi lekarz. – Ale dobrze, że państwo próbują. W pani wieku to się musi w końcu udać. A na razie zalecam Pani cierpliwość. Najważniejsz, że państwo próbują.
                    Ostre słońce wpada przez oblodzoną szybę do budki telefonicznej. Maria trzyma na rękach dwa szczeniaki opatulone kocami, wokół niej pięć czy sześć innych psów. Chmura oddechu wybucha z ust kobiety. Dzwoni telefon. Maria ucisza skomlące psy. Dzwoni telefon. Maria wychodzi z budki.
                    Siostra Grzegorza zatrzymuje się przy ławce, na której siedzi Maria. – Co Ty tu robisz, idiotko? Wszędzie Cię szukam.
                    Maria trzyma na rękach szczeniaka, a na smyczy pięć innych psów. Obok niej stoi wózek dziecięcy. – Koniec tego dobrego – mówi siostra Grzegorza. – Dzwonił do mnie Grzesiek. I zgadnij, co powiedział? Dostał kontrakt, będzie budował duży supermarket, na pół roku, rozumiesz? I nie przyjedzie do Ciebie. I mam nadzieję, że on tam kogoś ma i że już nigdy tu nie przyjedzie.
                    Maria milczy. Pojedyncze podmuchy wiatru zrywają z ziemi tumany śniegu.
                    – A co Ty tam masz? – siostra Grzegorza zauważa wózek. Podchodzi bliżej i zagląda do środka. W wózku opatulony pieluchami leży mały szczeniak.
                    Grzegorz wypada z samochodu. Maria siedzi na wersalce, w dłoni trzyma smycze. Psy leżą przy jej nogach. W całym pokoju rozłożone jeden obok drugiego leżą maleńkie ubranka dla dziecka. Grzegorz biegnie oblodzonym chodnikiem, upada. Maria bierze psa na ręce, przytrzymuje go między kolanami. Grzegorz wpada do klatki schodowej i rzuca się na schody. Maria trzyma mocno psa i zaciska dłonie na jego szyi. Szarpnięcie. Grzegorz biegnie po schodach, przytrzymując się metalowej poręczy. Maria trzyma drugiego psa. Mocnym szarpnięciem skręca mu kark. Grzegorz mocuje się z kluczem, wreszcie przekręca zamek i otwiera drzwi. Wchodzi do środka i zatrzymuje się. Zasłania nos rękawem.














ZEMSTA RZECZY MARTWYCH
                    - Weź to.
                    - Co?
                    - Weź to wszystko. Pozdejmuj to.
                    - Po co?
                    - Sama zobaczysz po co.
                    - Jesteś nienormalny, wiesz.
                    - Jeszcze. Wszystko. To też. Jak mówię wszystko, to wszystko.
                    - Nie krzycz na mnie. To nie do zniesienia.
                    - Połóż to tutaj.
                    - Masz, proszę cię bardzo. I co teraz?
                    - Teraz poukładasz to wszystko dokładnie tak jak było.
                    - Co?
                    - Wszystko ma być ułożone dokładnie tak jak było. No już, zaczynaj.
                    Czy Ty też należysz do tych osób, które mają w domu osobne urządzenia do siekania, miksowania, mielenia, krojenia, ubijania, rozdrabniania – …i tak w nieskończoność? Pozbądź się tych wszystkich urządzeń, które tylko zajmują miejsce i porastają kurzem. Przedstawiamy nowość na światowym rynku: pomocnik kuchenny AV89 Pro. Rewelacyjne urządzenie z podwójnym napędem, dwoma nożami i jedynym w swoim rodzaju pojemnikiem o podwójnej komorze. Teraz wreszcie możesz mieć jedno urządzenie do siekania, miksowania, mielenia, krojenia, ubijania i rozdrabniania.
                    Nawet w tak słabym świetle wpadającym z przedpokoju przez uchylone drzwi łazienki, dość dobrze widać przedmioty stojące na półce poniżej lustra: metalowe białe pudełko z mleczną pokrywką, buteleczkę z beżowego matowego szkła, plastikową tubkę w kolorze brudnej zieleni, słoiczek z grubego czarnego szkła, małe pudełko ze srebrnym wieczkiem, cztery niebieskie buteleczki ułożone od najmniejszej do największej, prostokątne drewniane pudełko przewiązane sznurkiem, trzy buteleczki różnej wielkości z wodą kolońską i buteleczkę niebieskiej wody po goleniu.
                    Mężczyzna mówi: specjalnie to robisz, prawda? Specjalnie, wiem to. Chcesz mnie wykończyć, zniszczyć, tak? Doskonale o tym wiem. Myślisz, że jestem głupi? Masz mnie za idiotę?
                    Kobieta mówi: co ty mówisz, nigdy tak nie myślałam, co ty w ogóle wygadujesz.
                    Mężczyzna mówi: ale ja nie jestem kretynem, ja wiem, o co ci chodzi. Już nawet tego nie ukrywasz. Jesteś na tyle bezczelna, że się z tym w ogóle nie chowasz. Robisz to wszystko i patrzysz sobie spokojnie, jak się przez ciebie wykańczam.
                    Kobieta mówi: co ty mówisz? Dlaczego mnie tak męczysz?
                    Mężczyzna mówi: ja cię męczę? Myślisz, że nie wiem, o co ci chodzi? Ty mnie chcesz zwyczajnie sprowokować, tak? Chcesz zobaczyć, jak mi puszczają nerwy, jak tracę nad sobą panowanie! O to ci właśnie chodzi! Ale ja nie jestem idiotą, rozumiesz?
                    Kobieta mówi: czego ty chcesz ode mnie? Co ja ci zrobiłam?
                    Mężczyzna mówi: i co? Będziesz teraz beczeć, tak? Tylko na to cię stać? Najpierw chcesz mnie perfidnie wykończyć – a potem potrafisz tylko ryczeć? Widzisz, jaka jesteś beznadziejna? Widzisz to? Przecież ty do niczego się nie nadajesz! Ty nawet nie potrafisz mnie wykończyć! Niczego nie potrafisz, rozumiesz? Niczego. Jesteś bezużyteczna.
                    Kobieta stoi przy firance. Światło wpadające przez okno zatrzymuje się na jej prawym oku i połowie ust. Stoi nieruchomo. Bardzo ostrożnie wciąga powietrze do płuc. Wciąga jedynie połowę oddechu, po czym bardzo spokojnie wypuszcza powietrze. Kobieta stoi przy firance i nie może wykonać żadnego ruchu. Nie może wychylić się ani o centymetr. Stoi dokładnie w tym miejscu, w którym jest niewidoczna. Stoi dokładnie w tym miejscu, w którym wie, że jest niewidoczna.
                    Kobieta stoi przy firance i patrzy na mężczyznę. Mężczyzna wychodzi z budynku, zamyka za sobą drzwi, zatrzymuje się, zapala papierosa, chowa zapalniczkę do kieszeni i idzie chodnikiem przez podjazd. Dochodzi do furtki, otwiera ją, wychodzi na ulicę i zamyka furtkę za sobą. Kobieta patrzy, jak metalowa furtka stopniowo przestaje drżeć i zastyga. Kobieta stoi nieruchomo przy firance i patrzy.
                    W kawiarni panuje bardzo duży ruch. Późne popołudnie prześwieca przez grube szyby. Wszystkie stoliki są zajęte, a wąskimi przejściami przeciskają się ludzie. Obijają się o innych, rozlewają kawę z porcelanowych filiżanek, rozsypują małe ciasteczka przysypane cukrem.
                    Kobiety siedzą przy małym, okrągłym stoliku dostawionym przy drzwiach wejściowych. Rozrywają papierowe torebki z cukrem i wsypują do filiżanek. Mieszają.
                    - Widzisz, może to wszystko teraz tak wygląda, ale przecież nie może być aż tak źle.
                    - O czym ty mówisz, może być już tylko gorzej. Jestem tym wszystkim wykończona.
                    Drzwi otwierają się i uderzają w stolik. Do kawiarni wchodzi młody mężczyzna, ciągnący za sobą dziewczynę. Chłopak śmieje się bardzo głośno, podnosząc przy tym górną wargę na tyle wysoko, by odsłonić różowe dziąsła; dziewczyna piszczy ze śmiechu. Przeciskają się w głąb kawiarni.
                    - Masz teraz taki okres. Straciłaś pracę, siedzisz w domu, zamartwiasz się. To jest przejściowe, to tak na razie, to ci minie, rozumiesz?
                    - Nic nie minie. Ja już nie mogę. Dłużej tego nie wytrzymam.
                    - Ale no sama powiedz, czy on cię kiedykolwiek uderzył?
                    Drzwi wejściowe uderzają w stolik. Do kawiarni wchodzi mężczyzna w średnim wieku, przeprasza i przeciska się w stronę kontuaru.
                    - Uderzyć? On nie musi mnie bić. To by było zbyt proste.
                    - Słuchaj, nie wiem, jak wam się teraz układa, ale ja go znam jeszcze ze studiów i naprawdę nie mogę o nim złego słowa powiedzieć. Zawsze był dobrze ubrany, elegancki, wiesz – z wyczuciem, z klasą. Oczywiście, jak na tamte czasy, kiedy praktycznie niczego w sklepach nie było. Ale on jakoś tam potrafił to wszystko załatwić. Jakoś mu się udawało. Na przykład pamiętam, że nosił bardzo ładne skórzane buty. Brązowe. Piękne. Musiały być potwornie drogie. Wiesz ile kobiet ci go zazdrości?
                    - Gdyby mnie uderzył, to byś mi uwierzyła, tak?
                    - Zresztą, ciuchy to jedno, ale co innego mi się w nim jeszcze podobało: jego cera. Ja naprawdę nie wiem, jak on to robił, ale miał taką gładką, totalnie zadbaną skórę. Boże, aż się chciało ją dotknąć, przekonać się jaka jest gładka.
                    Drzwi uderzają w stolik. Z kawiarni, przeciskając się między ściśniętymi ludźmi, wychodzą cztery młode kobiety obładowane papierowymi torbami z zakupami.
                    Mężczyzna stoi przed lustrem w łazience. Wpatruje się w swoje odbicie. Ma starannie przyczesane włosy i gładką, matową cerę. Powoli zbliża twarz do lustra, przyglądając się swojemu policzkowi.
                    Mężczyzna przesuwa palcem po powierzchni policzka. Zatrzymuje palec w miejscu, w którym wyczuwa pod skórą małe zgrubienie. Delikatnie krąży opuszkiem palca wokół zgrubienia, precyzyjnie wyczuwając jego brzegi.
                    Nie odsuwając twarzy od lustra, przenosi wzrok na półkę pod lustrem. Przesuwa wzrokiem po przedmiotach stojących na półce kolejno od lewej strony: po metalowym białym pudełku z mleczną pokrywką, buteleczce z beżowego matowego szkła, plastikowej tubce w kolorze brudnej zieleni, słoiczku z grubego czarnego szkła, małym pudełku ze srebrnym wieczkiem, czterech niebieskich buteleczkach ułożonych od najmniejszej do największej, prostokątnym drewnianym pudełku przewiązanym sznurkiem, trzech buteleczkach różnej wielkości z wodą kolońską i buteleczce niebieskiej wody po goleniu.
                    Mężczyzna, nie odsuwając twarzy od lustra oraz nie podnosząc wzroku znad przedmiotów ustawionych na półce, przesuwa wzrokiem z powrotem w lewo, widząc kolejno: buteleczkę niebieskiej wody po goleniu, trzy buteleczki różnej wielkości z wodą kolońską, prostokątne drewniane pudełko przewiązane sznurkiem, cztery niebieskie buteleczki ułożone od największej do najmniejszej, małe pudełko ze srebrnym wieczkiem, słoiczek z grubego czarnego szkła – i zatrzymuje wzrok na plastikowej tubce w kolorze brudnej zieleni. Mężczyzna sięga po nią, odkręca i wyciska na palec przezroczysty żel, po czym delikatnie smaruje nim miejsce na policzku, w którym wyczuł zgrubienie.
                    Kobieta leży w wannie i patrzy na swoje ciało. Pozwala rękom unosić się swobodnie na powierzchni. Pozwala, żeby woda wlewała się jej do ust. Przechyla głowę do tyłu, rozkładając włosy na wodzie, i zanurza uszy pod powierzchnią.
                    Woda płynie z kranu nieprzerwanym strumieniem, szumiąc jednostajnie. Szumi w uszach kobiety, w ustach kobiety, szumi w uszach kobiety jej szept: przyjdź tu. Przyjdź i sprawdź, czy wszystko ze mną w porządku. Przyjdź. Nie ma mnie już od ponad godziny. Możesz tak siedzieć przed telewizorem i nie myśleć o mnie? Nie martwi cię, że nie ma mnie już od ponad godziny? Nie martwi cię ta kałuża wody pod drzwiami łazienki? Czy cię to naprawdę w ogóle nic a nic nie martwi?
                    - Weź to.
                    - Co?
                    - Weź to wszystko. Pozdejmuj to.
                    - Po co?
                    - Sama zobaczysz po co.
                    - Jesteś nienormalny, wiesz.
                    - Jeszcze. Wszystko. To też. Jak mówię wszystko, to wszystko.
                    - Nie krzycz na mnie. To nie do zniesienia.
                    - Połóż to tutaj.
                    - Masz, proszę cię bardzo. I co teraz?
                    - Teraz poukładasz to wszystko dokładnie tak jak było.
                    - Co?
                    - Wszystko ma być ułożone dokładnie tak jak było. No już, zaczynaj.
                    - Przecież nie pamiętam, jak to było. Skąd mam pamiętać?
                    Czy Ty też należysz do tych osób, które mają w domu osobne urządzenia do prania, prasowania, sprzątania, gotowania, mycia naczyń – …i tak w nieskończoność? Pozbądź się tych wszystkich urządzeń, które tylko zajmują miejsce i porastają kurzem.
                    - Jak to skąd? Stąd, że ci to kurwa wszystko tłukłem pięć lat do tego twojego głupiego łba.
                    - Jezu, o co ci chodzi, co ty mówisz?
                    - Bierz to i układaj po kolei. Tak jak ma być.
                    Pozbądź się tych wszystkich urządzeń, które tylko zajmują miejsce i porastają kurzem. Przedstawiamy nowość na światowym rynku: kobieta rasy białej, 34 lata, brązowe włosy, ciemnozielone oczy.
                    - Ale ja tego nie pamiętam.
                    - To sobie kurwa przypomnij.
                    - Nie mogę, nie wiem, po prostu nie pamiętam.
                    - Masz to ułożyć. Od lewej do prawej. Dokładnie tak, jak było. Tak, jak ma być, rozumiesz? Każda butelka, każde pudełko, każda tubka, wszystko. Wszystko ma być na swoim miejscu.
                    Przedstawiamy nowość na światowym rynku: kobieta rasy białej, 34 lata, brązowe włosy, ciemnozielone oczy. Rewelacyjne urządzenie z podwójnym napędem, dwoma rękami i jedynym w swoim rodzaju pojemnikiem o głębokiej komorze.
                    - Gdzie ty stawiasz to pudełko? Co? Już nie pamiętasz?
                    - Daj mi spokój, proszę cię, daj mi spokój, co ty robisz.
                    - Ty skończona debilko. To pudełko musi stać z tej strony! Widzisz? Tylko wtedy zmieści się obok niego butelka z tonikiem, rozumiesz? Tak musi być, bo inaczej się nie zmieszczą, rozumiesz, idiotko? Czy ty to w ogóle jesteś w stanie pojąć?
                    Rewelacyjne urządzenie z podwójnym napędem, dwoma rękami i jedynym w swoim rodzaju pojemnikiem o głębokiej komorze. Teraz wreszcie możesz mieć jedno urządzenie do prania, prasowania, sprzątania, gotowania i mycia naczyń.
                    Nawet w tak słabym świetle wpadającym z przedpokoju przez uchylone drzwi łazienki, dość dobrze widać przedmioty stojące na półce poniżej lustra: metalowe białe pudełko z mleczną pokrywką, buteleczkę z beżowego matowego szkła, plastikową tubkę w kolorze brudnej zieleni, słoiczek z grubego czarnego szkła, małe pudełko ze srebrnym wieczkiem, cztery niebieskie buteleczki ułożone od najmniejszej do największej, prostokątne drewniane pudełko przewiązane sznurkiem, trzy buteleczki różnej wielkości z wodą kolońską i buteleczkę niebieskiej wody po goleniu.
                    Mężczyzna śpi. Kobieta wyślizguje się spod jego ciała. Dziś jestem mięsem, które przewracasz sobie na drugą stronę, dziś jestem mięsem, mięsem. Stopy kobiety miękko układają się na posadzce łazienki. Dziś jestem mięsem, które przewracasz na drugą stronę. Nawet w tak słabym świetle wpadającym z przedpokoju przez uchylone drzwi łazienki, dość dobrze widać, jak kobieta przestawia drewniane pudełko przewiązane sznurkiem na miejsce buteleczki z beżowego matowego szkła, a plastikową tubkę w kolorze brudnej zieleni na miejsce buteleczki niebieskiej wody po goleniu.














DOMINO DAY
                    O godzinie 18:37 na poziomie +1 mężczyzna w wieku 27 lat obejrzał się za siebie i zobaczył pracownika firmy ochroniarskiej idącego w odległości około piętnastu metrów za nim. Ochroniarz ubrany był w czarny garnitur i nie spuszczając wzroku z mężczyzny mówił coś do mikrofonu wpiętego w klapę marynarki. Mężczyzna odwrócił z powrotem głowę, wyminął grupę nastolatek stojących przed witryną sklepu H&M i gwałtownie skręcił w lewo na schody ruchome prowadzące na poziom wyżej. Ochroniarz wpadł na jedną z nastolatek.
                    W tym samym momencie na poziomie +3 do sklepu DUKA weszło małżeństwo, oboje w wieku około 40 lat. Kobieta niosła na brzuchu kilkumiesięczne dziecko w nosidełku. Drugie dziecko, w wieku przedszkolnym, trzymało ją za rękę. Ojciec rodziny potrącił komplet sztućców, które rozsypały się po podłodze.
                    – Kurwa mać – powiedział mężczyzna. – Co za chujnia.
                    Schylił się i zaczął zbierać sztućce. W tym momencie podeszła do niego sprzedawczyni.
                    – Proszę zostawić, ja to pozbieram – powiedziała.
                    Mężczyzna wyprostował się i spojrzał na swoją żonę.
                    – Masz pięć minut – powiedział. – Wybierz sobie te jebliwe garnki i przestań mnie wreszcie wkurwiać, rozumiesz?
                    Kobieta nie odezwała się ani nie wykonała żadnego gestu. Sprzedawczyni na ułamek sekundy zastygła bez ruchu, ale niemal natychmiast kontynuowała zbieranie sztućców.
                    – Tylko żeby Cię tu czasem nie pojebało ze szczęścia, jasne? Patrz, jakie mają zajebiste promocje. Patrz: nawet siedemdziesiąt procent! Kurwa! Grzech nie kupować!
                    Sprzedawczyni spojrzała kątem oka na mężczyznę.
                    – Jak wybierzesz, to mnie wołasz, idę zadzwonić.
                    Mężczyzna pocałował żonę w policzek i ruszył w stronę wyjścia. Wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki telefon komórkowy i zaczął wybierać numer.
                    Mężczyzna dojechał ruchomymi schodami na poziom +2. Obejrzał się za siebie, po czym ruszył w stronę sklepu ALMI DÉCOR. Mijając małą kawiarenkę zauważył nadchodzących z naprzeciwka dwóch ochroniarzy. Szli nerwowym, przyśpieszonym krokiem. Mężczyzna błyskawicznie obrócił się, wyminął dwie młode kobiety obładowane papierowymi torbami i ruszył na drugą stronę pasażu. Kiedy na moment obrócił głowę, zauważył, że ochroniarze biegną, rozglądając się na boki i krzycząc coś do mikrofonów wpiętych w klapy marynarek. Mężczyzna wbiegł na schody prowadzące na poziom +3.
                    – Mogę pani w czymś pomóc? – zapytała sprzedawczyni, która właśnie skończyła układanie rozsypanych sztućców. – Szuka pani czegoś konkretnego?
                    Kobieta nie odezwała się.
                    – Mamy bardzo atrakcyjne ceny na komplety, proszę spojrzeć: obniżka o siedemdziesiąt procent. Świetnie się sprzedają.
                    – I co, kurwa? – zapytał mężczyzna, który nagle stanął za kobietą z dziećmi. – Ile mam na ciebie czekać? Masz te jebane garnki czy nie?
                    Kobieta spojrzała na niego, ale nie odezwała się.
                    – Właśnie szukamy, proszę pana – powiedziała sprzedawczyni.
                    – Ile można kupować pieprzone garnki? Jaja sobie ze mnie robisz? Myślisz, że mam cały pierdolony dzień na łażenie za kurewskimi garnkami? Ja pierdolę!
                    Dziecko, które kobieta trzymała za rękę, wyrwało się i uciekło w głąb sklepu.
                    – Proszę pana, ja bardzo… – powiedziała sprzedawczyni. 
                    – Ty głupia szmato! – krzyknął mężczyzna do swojej żony. – Co się z tobą dzieje? Ty już całkiem ochujałaś?!
                    Kilka osób w innych częściach sklepu odwróciło głowy w ich stronę. Zza kasy wyszły dwie kobiety.
                    – Kurwa mać, wiedziałem że tak będzie! Po chuj mnie wzięło na łażenie z tobą po sklepach!
                    – Bardzo pana proszę, niech się pan uspokoi, tu są inni klienci – powiedziała sprzedawczyni.
                    – Masz sobie wybrać te jebane garnki i wypierdalamy stąd, rozumiesz?
                    Na poziomie +3 mężczyzna zaczął biec, wymijając ludzi stojących w kolejce do kasy multipleksu. Nagle stracił równowagę i wpadł na staruszka niosącego dwa kubełki popcornu i dwie duże cole. Popcorn i cola upadły na ziemię.
                    – Stać! – krzyknął ochroniarz, który wybiegł nagle z bocznego korytarza.
                    Mężczyzna rzucił się do ucieczki.
                    – Dzień dobry panu, jestem kierownikiem sklepu – powiedziała jedna z kobiet. – Czy coś się stało?
                    – Nie twoja pierdolona sprawa, kurwo – powiedział mężczyzna.
                    W drugim końcu sklepu chłopiec zrzucił z półki kieliszek do szampana, który roztrzaskał się o posadzkę.
                    – Będę musiała prosić pana o opuszczenie sklepu. Nie jesteśmy w stanie tolerować takiego zachowania.
                    – Co ty pierdolisz? Kurwa, czy wyście wszystkie z chuja pospadały?
                    – Bardzo proszę wyjść. Natychmiast!
                    Mężczyzna podszedł do kierowniczki.
                    – Coś ty kurwa powiedziała?
                    – NATYCHMIAST! – krzyknęła kierowniczka.
                    – Stać, kurwa! – krzyknął ochroniarz, który wybiegł z ruchomych schodów.
                    Uciekający mężczyzna kątem oka zauważył, że biegnie za nim już co najmniej siedmiu ochroniarzy. Skręcił w lewo z głównej alejki i wpadł między stoliki jednego z fast foodów. Potrącił nastolatka, który przeleciał po stoliku, przy którym siedziało czterech mężczyzn.
                    – Ja pierdolę! – krzyknął jeden z mężczyzn.
                    „Szanowni klienci, prosimy o uwagę – odezwał się męski głos w głośnikach radiowęzła. – Na terenie naszego centrum trwa pościg za groźnym mężczyzną. Bardzo prosimy o zachowanie szczególnej ostrożności.“
                    Uciekający mężczyzna kątem oka zauważył, że mężczyźni rzucili się za nim.
                    „Prosimy o opuszczenie głównych ciągów komunikacyjnych i umożliwienie prowadzenia czynności pracownikom służby ochrony.“
                    Mężczyzna wyminął kolejnych ludzi niosących tace z hamburgerami, frytkami i napojami, przebiegł między dwoma pracownikami firmy sprzątającej i siłą rozpędu wpadł na kobietę trzymającą na ręku małe dziecko. Kobieta straciła równowagę i wypuściła z rąk dziecko, które upadło na ziemię. Kilka osób zerwało się na nogi.
                    Jedna ze sprzedawczyń złapała chłopca za rękę i przyprowadziła do kobiety.
                    Kierowniczka spojrzała na kobietę.
                    – Proszę pani, czy pani już dokonała wyboru? – zapytała.
                    Kobieta nie odpowiedziała.
                    – Pani nie musi pozwalać mu na takie traktowanie – powiedziała kierowniczka. – Pani nie może. Zwłaszcza przy dzieciach. To niedopuszczalne. Pani ma swoje prawa, naprawdę.
                    „Bardzo prosimy o zwrócenie bacznej uwagi na dzieci pozostające pod państwa opieką oraz wszelkie rzeczy osobiste. W imieniu dyrekcji centrum serdecznie przepraszamy za zaistniałe niedogodności.“
                    Mężczyzna przebiegł przez automatyczne drzwi i wybiegł na parking. Skręcił w prawo i zaczął mijać zaparkowane samochody. Po kilkunastu metrach przeleciał przez przednią szybę czarnego Mini Morrisa, który nagle wyjechał zza zakrętu. Mężczyzna upadł na ziemię.
                    Kobieta chwyciła chłopca za rękę.
                    – Od tego są sądy i policja – powiedziała kierowniczka. – Proszę nie dać zmarnować życia sobie i dzieciom.
                    Kobieta spojrzała kierowniczce prosto w oczy.
                    – Wy-pier-da-laj! – powiedziała kobieta.
                    Jeden z mężczyzn dobiegł jako pierwszy i z rozbiegu kopnął leżącego w twarz. Po kilku sekundach dobiegli inni. Ochroniarze zaczęli odciągać ludzi od leżącego. Od strony drzwi nadbiegali kolejni ludzie.














NOWA LINIA KOSMETYKÓW AVON
                    W pewnym momencie wyczerpały się wszystkie tematy rozmowy i zrobiło się zupełnie cicho. Ksiądz sięgnął po skórzaną saszetkę, otworzył zamek i wyciągnął dwa obrazki.
                    - Kochani, tu na pamiątkę nasz święty Krzysztof – powiedział i zaczął podpisywać obrazki. – Pamiętajcie, choroba, nieszczęście, ale nie tylko wam jest ciężko. A to nasz patron. Nasz opiekun i przewodnik.
                    Kobieta zerwała się z wersalki i podbiegła do szafki w rogu pokoju. Z górnej szuflady wyciągnęła kopertę i podsunęła księdzu.
                    - Nie, nie, naprawdę, proszę to schować. To niepotrzebne. Najważniejsze, żeśmy się spotkali. No przecież się wam nie przelewa, niech pani da spokój.
                    - Bardzo księdza proszę – powiedziała kobieta. – Chociaż tyle. Niech ksiądz weźmie.
                    - Nie, nie, ja nie mogę, proszę to schować, to niepotrzebne. Naprawdę.
                    Kobieta usiadła na wersalce. Schowała kopertę do kieszonki bluzki. Ksiądz schował długopis do skórzanej saszetki i zaczął zbierać się do wyjścia.
                    - Niech ksiądz zaczeka! Jedną chwilkę! – powiedziała kobieta, zerwała się i wybiegła z pokoju. Ksiądz usiadł z powrotem na krześle. Spojrzał niepewnie w stronę starszego mężczyzny siedzącego sztywno na wersalce.
                    Kobieta wróciła do pokoju, stanęła przed księdzem i podała mu kolorowy katalog.
                    - To może niech ksiądz chociaż rzuci okiem. Nowy katalog, wczoraj przyszedł. Może coś się księdzu spodoba.
                    Ksiądz spojrzał na okładkę katalogu.
                    - Avon. Pani sprzedaje?
                    - Nie ja, tatuś.
                    Ksiądz spojrzał na starszego mężczyznę siedzącego sztywno na wersalce. Miał na sobie wytarte sztruksowe spodnie i flanelową koszulę w kratkę. Wszystkie guziki w koszuli były zapięte.
                    - Wie ksiądz, dla rencisty liczy się każda złotówka. Takie czasy.
                    Starszy mężczyzna na wersalce siedział nadal nieruchomo i patrzył na księdza. Ksiądz powoli przerzucił kilka stron.
                    - Tak, tylko wie pani, ja nie bardzo…
                    - Nie, nie, to dalej jest – kobieta zaczęła wertować strony katalogu, wyrywając go z rąk księdza. – Na początku są damskie, a od połowy męskie. Proszę, jaka promocja: do nowego zestawu do kąpieli jest myjka w gratisie.
                    - Tylko widzi pani… ja w zasadzie… jakoś tak… sama pani rozumie…
                    - Hr, hr, hrrr! – starszy mężczyzna zaczął nagle charczeć.
                    - O kurwa, znowu się zakrztusił! – powiedziała kobieta.
                    - Jezus Maria! – powiedział ksiądz.
                    - Niech się ksiądz dobrze przyjrzy – powiedziała kobieta i wetknęła katalog przed nos księdza – to prawdziwa okazja.
                    - Hr, hr, hrrr! – coraz głośniej i coraz bardziej regularnie charczał starszy mężczyzna.
                    - Jak to się zakrztusił? Co mu jest, na litość boską?
                    - Niech ksiądz patrzy! Co za myjka! – wskazała palcem kobieta. – Jaka mięciutka! Prawdziwa okazja. Już nie pamiętam, kiedy mieli taką promocję! Szkoda nie skorzystać!
                    - HR! HR! HRRR! – charczał starszy mężczyzna. – HRRR! HRRR! HRRR!
                    - Jezus Maria, zaraz się udusi! – krzyknął ksiądz.
                    - Nic takiego, nie może przełknąć śliny. Od wypadku go to męczy, nic mu nie będzie – powiedziała kobieta i w tym samym momencie starszy mężczyzna przechylił się do przodu, stracił równowagę i opadł bezwładnie przed siebie, uderzając głową w stolik oddzielający go od księdza.
                    Kobieta podbiegła do niego i chwyciła pod ramionami. Zaczęła podnosić. Starszy mężczyzna charczał rytmicznie.
                    - Ja księdzu mówię, raz ksiądz zamówi, spróbuje, to sam się przekona. Wszyscy tak na początku mówią że nie nie, a potem sami dzwonią i zamawiają. Niech mi ksiądz pomoże.
                    Ksiądz podszedł do kobiety i chwycił starszego mężczyznę z przodu, podnosząc go z powrotem na wersalkę. Hr, hr, hrrr! – coraz spokojniej charczał starszy mężczyzna.
                    - A do tego zestawu to jeszcze księdzu dorzucimy próbkę nowego zapachu. Bardzo męski, korzenny, w sam raz dla księdza! Zaraz przyniosę, niech ksiądz siada.
                    Kobieta wybiegła z pokoju. Starszy mężczyzna siedział nieruchomo na wersalce, patrzył na księdza i stopniowo przestawał charczeć. Na jego czole pojawiła się strużka krwi.
                    - Niech ksiądz da rękę – powiedziała kobieta, wbiegając z powrotem do pokoju. – To murowany hit nowej kolekcji, wszyscy to mówią. Bardzo proszę, ksiądz sobie rozsmaruje – powiedziała i psiknęła mu na nadgarstek z małej buteleczki.
                    - Rzeczywiście, dość świeży, ładny – powiedział ksiądz. – Pani ojciec chyba się uderzył w czoło.
                    - To co? Ja księdzu zapiszę ten zestaw? Pod koniec tygodnia będzie do odebrania, można wcześniej zadzwonić, to powiem czy już przyszło. Zwykle koło piątku już jest, ale zawsze lepiej zadzwonić i się upewnić, żeby ksiądz nie chodził nadaremno – powiedziała kobieta, podeszła do starszego mężczyzny i otarła mu strużkę krwi chusteczką higieniczną.














NIE JESTEM JOANNĄ BRODZIK
                    Minęła godzina piętnasta, gdy szklane drzwi kawiarni otworzyła kobieta w wieku około 35 lat. Zdjęła z głowy granatowy beret, poluzowała szalik i rozejrzała się. W kawiarni nie było nikogo oprócz czteroosobowej rodziny siedzącej przy środkowym stoliku. Ojciec, matka, dziewczynka w wieku przedszkolnym i dorosły upośledzony umysłowo mężczyzna na wózku inwalidzkim. Przed nimi na stoliku stały trzy filiżanki z kawą, cztery talerzyki z ciastem daktylowym oraz dzbanek wody z cytryną i cztery szklanki. Za kontuarem krzątały się dwie młode kelnerki, prawdopodobnie studentki.
                    Kobieta wybrała mały, dwuosobowy stolik w rogu sali, cztery stoliki od rodziny. Powiesiła płaszcz na wieszaku i otworzyła menu.
                    Po chwili przy stoliku stanęła jedna z kelnerek. Blada cera i kręcone włosy do ramion.
                    – Dzień dobry, czy mogę już przyjąć zamówienie? – zapytała wyraźnie zdenerwowanym głosem.
                    Kobieta podniosła wzrok znad karty i spojrzała w oczy kelnerki.
                    – Tak, oczywiście. Poproszę sernik, taki – wie pani – nie za duży kawałek, i małą kawę cynamonową.
                    – Z mlekiem? – zapytała kelnerka.
                    – Z mlekiem – odpowiedziała kobieta i uśmiechnęła się do dziewczyny.
                    Kelnerka zabrała kartę i odeszła, przechodząc obok stolika czteroosobowej rodziny.
                    – O! – powiedział niepełnosprawny mężczyzna na wózku, wskazując palcem na siedzącą cztery stoliki dalej kobietę.
                    – Daj spokój, Michałku, to nieładnie! – powiedział siedzący obok niego ojciec i opuścił mu rękę. Matka rodziny i dziewczynka w wieku przedszkolnym, siedzące tyłem do kobiety, odwróciły się, przechylając przez oparcie, i spojrzały w jej stronę. Kobieta uśmiechnęła się.
                    Z zaplecza wyszedł młody meżczyzna, menadżer kawiarni, i stanął obok kelnerki, która przyjęła zamówienie. Kelnerka powiedziała mu coś na ucho i oboje spojrzeli w stronę kobiety.
                    – O! O! – powiedział niepełnosprawny mężczyzna i ponownie podniósł rękę, wskazując na kobietę.
                    – Ale to naprawdę nie jest powód, żeby się tak zachowywać! Przecież już rozmawialiśmy na ten temat – powiedział ojciec mężczyzny i opuścił jego rękę. Matka i córka siedziały nadal przechylone przez oparcie i bez słowa wpatrywały się w kobietę.
                    Menadżer kawiarni powiedział coś na ucho do kelnerki, na co ta odpowiedziała przytaknięciem głowy.
                    Drzwi kawiarni otworzyły się i do środka wszedł młody mężczyzna w czarnym golfie niemal zasłaniającym brodę i policzki. Usiadł przy najdalszym stoliku, po przeciwległej stronie kawiarni, położył telefon komórkowy na stoliku i oparł czoło na blacie stolika obok telefonu.
                    Kobieta w przeciwległym rogu kawiarni uśmiechnęła się ponownie do rodziny siedzącej cztery stoliki dalej. Wyjęła z torebki kosmetyki, otworzyła lusterko i zaczęła poprawiać makijaż.
                    – O! Ooooo! – powiedział niepełnosprawny mężczyzna, tym razem dużo bardziej stanowczo, po raz kolejny wyciągając dłoń w stronę kobiety.
                    – Czy ty za każdym razem musisz mi to robić? – powiedział ojciec i spróbował opuścić rękę syna, którą ten jednak trzymał tym razem wyjątkowo mocno. – Co za uparty człowiek!
                    Ojciec zdołał wreszcie opuścić rękę niepełnosprawnego syna. Menadżer powiedział coś na ucho do drugiej kelnerki, która zarumieniła się, wybuchnęła śmiechem i zakrywając dłońmi usta wybiegła na zaplecze. Kobieta w rogu sali odłożyła kosmetyki, jeszcze raz przejrzała się w lusterku i cmoknęła kilka razy ustami, rozprowadzając równomiernie świeżo położoną warstwę szminki.
                    Trzasnęły drzwi kawiarni i stanął w nich starszy mężczyzna z długą siwą brodą i niezwyklę gładką cerą. W dłoniach ściskał kilkanaście plastikowych reklamówek tesco wyładowanych szmatami. Obrzucił krótkim spojrzeniem całą salę.
                    – O kurwa! – powiedział sam do siebie, zauważywszy kobietę w rogu sali, i momentalnie rzucił się w jej stronę. – Pani kochana, ze szczerego serca proszę: złoty dziewięćdziesiąt – powiedział – pani szanowna, na zupkę dla bezdomnego, tak bym zupkę zjadł, szczerze poproszę panią bardzo.
                    Kobieta spojrzała na niego ze współczuciem. Wyjęła z torebki portmonetkę, odliczyła jeden złoty i dziewięćdziesiąt groszy i wręczyła mężczyźnie. Ten spojrzał z oburzeniem na kwotę.
                    – O! O! OOOOOO! – krzyknął niepełnosprawny mężczyzna, wyciągnął dłoń w stronę kobiety i zaczął podskakiwać nerwowo na wózku inwalidzkim.
                    – Dobrze, już dobrze! – krzyknął ojciec. – Ostatni raz! Jak boga kocham, ostatni raz!
                    Ojciec zerwał się z miejsca, chwycił wózek z synem i energicznym ruchem pchnął w stronę kobiety siedzącej w rogu kawiarni.
                    – Oooooooo! – krzyczał niepełnosprawny mężczyzna.
                    Matka zerwała się z miejsca, wzięła dziewczynkę na ręce i ruszyła za nimi. Telefon leżący na stoliku obok głowy mężczyzny w czarnym golfie zaczął dzwonić.
                    – Złoty dziewięćdziesiąt?! – wykrzyknął starszy mężczyzna z siwą brodą, wpatrzony w monety leżące na wyciągniętej dłoni.
                    – Masz, proszę! – krzyknął ojciec, uderzając wózkiem w stół kobiety i potrącając starszego mężczyznę.
                    – O! – powiedział niepełnosprawny mężczyzna, przytknął telefon komórkowy do twarzy kobiety i zaczął jej robić zdjęcia. Kobieta kurczowo ścisnęła torebkę pod samym gardłem. Telefon komórkowy mężczyzny w przeciwległym rogu sali dzwonił coraz głośniej. Za kontuarem kelnerka postawiła na tacy filiżankę z kawą cynamonową, dzbanek z mlekiem i porcję sernika na eleganckim talerzyku. Podniosła tacę i ruszyła.
                    – Ależ proszę państwa – powiedziała zaskoczona kobieta.
                    Obok ojca stanęła matka z córką na rękach. Niepełnosprawny mężczyzna bez chwili przerwy robił zdjęcia telefonem, trzymając go tuż przed nosem kobiety.
                    – Co za sknera! – krzyknął starszy mężczyzna do matki.
                    – Ja bardzo proszę – powiedziała kobieta.
                    Telefon dzwonił coraz głośniej.
                    – Ja bardzo proszę – powtórzyła kobieta.
                    Z lewego kącika ust niepełnosprawnego mężczyzny spłynęła strużka śliny.
                    – JA BARDZO PROSZĘ!!! – przeraźliwie głośno ryknęła kobieta, zrywając się zza stolika.
                    Telefon przestał dzwonić. Starszy mężczyzna upuścił monety, które z brzękiem rozsypały się po podłodze.
                    – Głupia pizda! – powiedział mężczyzna na wózku, opuścił rękę z telefonem i otarł ślinę z kącika ust. Dziewczynka w wieku przedszkolnym zaczęła cicho chlipać. Starszy mężczyzna z siwą brodą upuścił na podłogę wszystkie reklamówki ze szmatami.
                    – Widzisz synku – odezwał się po chwili ojciec – ludzie to myślą, że jak im się już udało, to im wszystko wolno. A chamstwo prędzej czy później i tak wyłazi!
                    Ojciec gwałtownie obrócił wózek i ruszył w stronę swojego stolika. Minęła go kelnerka, która podeszła do stolika kobiety i postawiła przed nią małą kawę cynamonową, mleko i nie za duży kawałek sernika.
                    – Bardzo proszę, pani Joanno – powiedziała. – Na koszt firmy!














525
                    Dziecko siedziało w wózku a naprzeciwko dziecka, tyłem do kierunku jazdy, siedziała kobieta po sześćdziesiątce. Zaciskała dłonie na torebce ze sztucznej czerwonej skóry. Ojciec dziecka – lat około trzydziestu – miał na sobie lekko wytarty zielony polar i nie przestawał się uśmiechać, kręcąc przy tym głową na wszystkie strony.
                    Na Placu Konstytucji dziecko wskazało palcem na latarnie.
                    – Tak! – powiedział zachwycony ojciec. – To są latarnie!
                    Na Placu Politechniki dziecko wyciągnęło zaciśniętą piąstkę w stronę kamienicy.
                    – Brawo, kochanie! To jest kamienica! Brawo, brawo!
                    Kobieta po sześćdziesiątce uśmiechnęła się do dziecka.
                    – Taki zdolny – powiedział ojciec do kobiety po sześćdziesiątce – wszystko poznaje. Wie pani, pamięć wzrokowa.
                    „Co pan powie?“ – zdumiała się w myślach kobieta i jeszcze mocniej wcisnęła torbę z czerwonej sztucznej skóry pod piersi. Pokręciła głową z podziwu i rzuciła spojrzenie na siedzącego obok długowłosego nastolatka. Jego całkowity brak reakcji na dziecko jak i na wszystko inne wokół – co prawda tłumaczący się odcięciem od świata przy użyciu słuchawek odtwarzacza mp3 – był co prawda zrozumiały, ale jednak niewybaczalny. „Wiadomo, młodzież“ – pomyślała kobieta.
                    Na Placu na Rozdrożu wsiadło pięć osób, z czego cztery przesunęły się gdzieś do tyłu autobusu i kobieta straciła je z oczu. Obok długowłosego nastolatka stanęła natomiast piąta z nich – kobieta po siedemdziesiątce. Przesadnie opięte futro i wyliniała czapka opadająca na oczy. „W życiu bym się tak nie ubrała“ – oceniła kobieta po sześćdziesiątce.
                    Autobus ruszył. Kobieta po siedemdziesiątce chwyciła się rurki dokładnie na wysokości oczu długowłosego nastolatka. Nastolatek patrzył na dłoń kobiety po siedemdziesiątce dokładnie tak samo jak minutę wcześniej patrzył na rurkę bez jakiejkolwiek dłoni. Kobieta po siedemdziesiątce wymieniła z kobietą po sześćdziesiątce spojrzenie typu „wiadomo, młodzież“.
                    Na Moście Świętokrzyskim kobieta po sześćdziesiątce pochyliła się i wyciągnęła rękę w stronę dziecka. Ojciec uśmiechnął się jeszcze bardziej. „Co za dziecko! – pomyślał – taki aniołek, każdego rozczuli.“ Kobieta po siedemdziesiątce, uczepiona rurki, spojrzała z rozczuleniem na dziecko. Długowłosy nastolatek opuścił głowę, spojrzał na komórkę, podniósł głowę i z powrotem spojrzał na rękę kobiety po siedemdziesiątce kurczowo zaciśniętą na rurce.
                    Wielki palec zakończony paznokciem, z którego prawie do połowy odpadł lakier koloru czerwonego, zatrzymał się przed nosem dziecka.
                    – Powiedz dzień dobry! – powiedział ojciec do dziecka, ale dziecko nie powiedziało.
                    – Dzień dobry kochanie! – powiedziała słodkim głosem kobieta po sześćdziesiątce, ale dziecko nadal milczało wpatrzone w paznokieć.
                    – Kici, kici, bobasku – wtrąciła słodkim głosem kobieta po siedemdziesiątce; autobus zatrzymał się na przystanku.
                    Dziecko wytrzeszczonymi do granic możliwości oczami wpatrywało się w czubek palca kobiety. Otworzyły się drzwi i niemal w tym samym momencie dziecko wybuchło spazmatycznym, przejmująco piskliwym płaczem, z jakim dzieci wybuchają, kiedy przez przypadek wsadzą palce w zamykające się drzwi od strony framugi - i kiedy przez dramatyczną chwilę trzeba się zastanowić, w którą stronę pchnąć drzwi. W tył? „Aaaaaaaa!“ – jeszcze głośniej krzyczy dziecko, więc chyba nie w tył.
                    Kobieta po sześćdziesiątce gwałtownie cofnęła palec z odrapanym paznokciem, wyprostowała się i ścisnęła torebkę pod piersiami.
                    – Co za mały gnojek! – krzyknęła i kilka osób z dalszych miejsc odwróciło głowy. – Co za mały PIERDOLONY gnojek! Rozpieszczony ZDZIROWATY BACHOR!
                    Wskutek gwałtownego wyprostowania część pudru z twarzy kobiety po sześćdziesiątce opadło na rękawy jej płaszcza.
                    – Ale co się dziwić! Ojciec cham i prostak, to jakie ma być dziecko?! – krzyknęła a kilka kolejnych osób odwróciło głowy.
                    Ojciec w dalszym ciągu się uśmiechał, albo zapomniał przestać się uśmiechać. Drzwi nadal były otwarte, ale nikt nie wsiadał.
                    – O żesz kurwa mać! – krzyknął długowłosy nastolatek, zerwał się z miejsca obok kobiety po sześćdziesiątce, potrącił kobietę po siedemdziesiątce i w ostatniej chwili wyskoczył przez zamykające się drzwi autobusu 525.














OKOŁO GODZINY 6:45
                    Około godziny 6:45 na dziewiątym piętrze rozległ się potworny huk. Mężczyzna w wieku mniej więcej 45 lat upadł na podłogę w korytarzu łączącym pięć mieszkań o numerach od 91 do 95. Jego głowa uderzyła w marmurową posadzkę przed drzwiami mieszkania numer 95. Echo odbiło się od ścian i pozostawiło ciszę na całym korytarzu.
                    Huk wyrwał z zamyślenia mężczyznę spod numeru 92 i wytrącił mu z ręki karton z mlekiem, które właśnie wlewał do płatków śniadaniowych o smaku egzotycznym. Mężczyzna na moment zastygł w bezruchu, nasłuchując, czy hałas zdołał obudzić jego młodą żonę śpiącą w sypialni obok wraz z rocznym dzieckiem. Po chwili dziecko zawyło.
                    – Kurwa! – powiedział mężczyzna i oblizał kroplę mleka z czubka palca wskazującego.
                    W tym samym momencie młoda kobieta mieszkająca pod numerem 91 delikatnie odchyliła wizjer i spojrzała na korytarz. Po lewej stronie – nic. Po prawej stronie – nic.
                    Młoda żona mężczyzny spod numeru 92 zerwała się z łóżka, podbiegła do dziecka i zaczęła je uciszać.
                    W drzwiach mieszkania numer 93 przekręcił się klucz w zamku, drzwi otworzyły się i stanął w nich mężczyzna w wieku około 50 lat. Był zaspany. Lewą ręką przygładził włosy. Spojrzał na ciało leżące na marmurowej podłodze.
                    Mężczyzna spod numeru 92 odłożył karton z mlekiem na blat kuchni robionej na zamówienie i podszedł do drzwi wejściowych. Przekręcił klucz w zamku poniżej klamki, przekręcił górny zamek, przekręcił dolny zamek, odsunął zasuwkę antywłamaniową i otworzył drzwi. Po drugiej stronie korytarza pod drzwiami numer 95 leżało ciało człowieka. W drzwiach sąsiedniego mieszkania stał mężczyzna.
                    – Kim pan jest? – krzyknął mężczyzna w wieku około 50 lat z mieszkania numer 93 do mężczyzny spod 92.
                    – Ja tu mieszkam! – krzyknął mężczyzna spod 92.
                    – W życiu pana nie widziałem – powiedział mężczyzna z mieszkania numer 93. – Zaraz zobaczymy! Wzywam ochronę!
                    Mężczyzna zatrzasnął za sobą drzwi.
                    Mężczyzna spod 92 spojrzał na ciało leżące na wycieraczce mieszkania 95.
                    W mieszkaniu numer 91 młoda kobieta jeszcze raz spojrzała w lewo, potem jeszcze raz w prawo i nagle zauważyła leżące na podłodze ciało. W tym samym momencie w mieszkaniu numer 94 odchyliła się klapka wizjera i pojawiło się w nim ludzkie oko.
                    Mężczyzna spod 92 ruszył w stronę ciała. Zostawił za sobą uchylone do połowy drzwi, przez które krzyczało dziecko, bezskutecznie uciszane przez młodą matkę.
                    Młoda kobieta mieszkająca pod numerem 91 otworzyła drzwi i stanęła w progu mieszkania. Przy ciele – pochylony – stał mężczyzna spod 92.
                    – Zostaw tego człowieka! – krzyknęła.
                    Mężczyzna spod 92 zerwał się znad ciała.
                    – Ja?! – krzyknął. – Co pani sobie do kurwy nędzy wyobraża?!
                    Młoda kobieta błyskawicznie cofnęła się w głąb swojego mieszkania i zatrzasnęła za sobą drzwi antywłamaniowe. W mieszkaniu numer 94 oko człowieka zniknęło za zasuwką wizjera.
                    Z mieszkania numer 92 z nową siłą dobył się krzyk dziecka, bezskutecznie uciszany przez ciepły głos matki.
                    – Co za mały skurwysyn! – powiedział przez zęby mężczyzna spod 92, odwrócił się od ciała, wszedł do swojego mieszkania i zamknął za sobą drzwi.
                    Około godziny 7:20 na ósmym piętrze otworzyły się drzwi windy, z których wysiadł ochroniarz emeryt-rencista. Mężczyzna dokładnie obszedł całe piętro, po czym wrócił za swój kontuar na parterze z telewizorem i cyfrą plus nastawioną na tvn24.












Reklamy
Reklamy, które przynoszą zyski




Centrum Świata przedstawia skuteczne projekty




01.

[projekt kampanii na rzecz tolerancji]








02.
Trzech luzaków
[projekt spotu tv dla telewizji cyfrowej; grupa docelowa: nastolatki, widzowie kanałów muzycznych; wymagane przesłanie: pakiet do odbioru telewizji cyfrowej dzięki dużej ilości kanałów zapewnia świetną zabawę; inne wymagania: dowcip]




Wnętrze: pokój. Wieczór.
Na kanapie przed telewizorem klęczy GRUBY. Klęczy tyłem do telewizora, wypinając w jego kierunku tyłek.

Za GRUBYM stoi ZIOMAL (chudzielec, hip-hopowiec) i trzyma w dłoniach napiętą i gotową do strzału procę – jest to guma arabska przyczepiona do szlówek od spodni GRUBEGO. W procy jest załadowany pomidor – wymierzony prosto w wypięty tyłek GRUBEGO.

Obok ZIOMALA stoi DREAD i pilotem w wyciągniętej dłoni przełącza programy w telewizorze – dyrygowany przez ZIOMALA:

                                        ZIOMAL (pokrzykuje do DREADA, napinając z całych sił procę):
                                        Jeszcze! Jeszcze! Jeszcze!

GRUBY zamyka oczy.

                                        GRUBY:
                                        STOP!

DREAD przestał przełączać. W telewizorze widzimy kanał Cartoon Network. GRUBY przysłuchuje się z zamkniętymi oczami.

                                        ZIOMAL:
                                        Dawaj, Gruby!
                                        
                                        GRUBY:
                                        Jetix?

ZIOMAL patrzy porozumiewawczo na DREADA.

                                        DREAD (wydaje odgłos błędnej odpowiedzi – taki jak w teleturniejach):
                                        Eeeeeeee.

                                        ZIOMAL:
                                        ŹLE!!! CARTOON NETWORK!!!

Zbliżenie: dłonie ZIOMALA wypuszczają procę z załadowanym pomidorem.


PACKSHOT: zestaw do odbioru cyfrowej telewizji.

                                        LEKTOR:
                                        To zabawne, że ***(cyfrowa telewizja) ma tyle kanałów.
                                        (slogan).


KONIEC

























Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i filmy zamieszczone na stronie są mojego autorstwa i podlegają ochronie prawnej. Kopiowanie, przetwarzanie lub wykorzystanie ich w części lub całości bez mojej zgody jest zabronione. © Copyright Michał Brożonowicz 2007-2012